Obserwatorzy

sobota, 27 czerwca 2009

Róża

A co się tyczy Róży, to jest to kobieta słusznej wagi i takiegoż wzrostu, podczas gdy jej ślubny małżonek był nie wiele wyższy od charta, co się do nich, którejś zimy w lasku przybłąkał, i chyba nie wiele cięższy od brojlera, które hoduje Korneliusz Makowski, podstarzały kawaler z Fujarek Dolnych. Powiedziałam był, ponieważ tamtej pamiętnej jesieni , co to ją jeszcze długo wszyscy mieszkańcy naszych okolic pamiętać będą ze względu na burze, gradobicia i wichury ; jedna z takich niespotykanych zawieruch przechodząc nad Fujarkami mężulka Róży porwała i w nieznaną dal poniosła. Od tamtej pory nikt o biedaczynie nie słyszał, zresztą prawdę mówiąc nikt w jego sprawie specjalnie uszu nie nadstawiał, ani nawet ani razu nimi nie zastrzygł. A i sama Różyczka łez nie wylewała, anonsów do gminnej gazety nie dawała, ani nawet żadnych ogłoszeń na drzewach wzdłuż lipowej alei nie rozwieszała. Nic. I byłoby pewnie dumne imię Wyrwidąb, które nieszczęsny "porwany" aż do czasu owej okrutnej nawałnicy z dumą nosił, na zawsze zapomniane zostało, gdyby nie Zdobysława Szawlińska, jedyna córka młynarza z niewielkiej osady Multanki, co po drugiej stronie naszych wzgórz leży i liczy tylko cztery zagrody. Otóż ta właśnie zdobna Zdobka, owo dumnie brzmiące imię swemu nieślubnemu synkowi( też zresztą jedynakowi) na chrzcie dała. Różni tu u nas o tym różnie mówili, ale to wszystko wierutne bzdury. Mały Dąbek przyszedł na ten świat jakieś dobre trzy lata po "uniesieniu" starego, a zresztą Rychlik nawet z własną żonką będąc potomka się nie doczekał.
Co by o tym wszystkim nie mówić krótko po wielkiej burzy Róża wypiękniała, odmłodniała, zmieniła kolor włosów na platynowy blond i przez pewien czas z Zefirynem w jego wielkim, ale pustym domu mieszkała. Potem znienacka po cichutku się wyprowadziła i zamieszkała z kuzynem Leśniaka, Gerwazym Bronickim, tym samym co jest ochroniarzem na poczcie w Dudach. Podobno obojgu bardzo służy takie życie na odległość i od czasu do czasu. Ale mnie się wydaje, że to takie mydlenie oczu. Skąd to wiem ? To proste, ile razy Rozalinda Rychlik z daleka, albo z bliska koło "chacjendy" Zefiryna Ostachowicza przechodziła, tyle razy jej oczy ot tak, niby od niechcenia w tamtą stronę same biegły. Ja tam plotek nie lubię, ale swoje wiem i ukrywać tego nie zamierzam. A swoją drogą patrzcie tylko na to niespotykanie dziwne rodzeństwo. Bo młodszy brat Zefiryna Rocho to nadzwyczaj zwyczajny mąż i ojciec. Nawet nigdy mu w głowie myśl o obcych babach nie zaświtała, kiedy w domu miał sześć swoich własnych : żonę i pięć córek. I na te wszystkie kobiety zarobić trzeba było, o domu już nie wspominając. Wprawdzie jego żona Dziewanna zbieraniem ziół leśnych i łąkowych trochę dorabiała, ale zarobek ów nie znając przecież ani przyszłości, ani boskich wyroków, odkładała na posag dla córek. Raz to mi Dziewanna opowiadała, jak zbierając ziele tatarskiej trawy, nostrzykiem lekarskim zwane, łąkowego skrzata widziała. Było to podobno na miedzy co pola Więckiewicza i Salwowskiego dzieli, a owe licho w dziupli starej wierzby się skryło.

Ktoś

Wczoraj, czyli gdzieś tak między wtorkiem rano, a późnym popołudniem w piątek, mężczyzna siedzący na ławce przystanku Pekaesu w Fujarkach Górnych, nie mógł oderwać wzroku od niebywałego w tym miejscu zjawiska. Na drugim końcu tej samej ławki pomalowanej farbą o jaskrawym, żółtym kolorze siedział KTOŚ. Był to człowiek w średnim wieku, z jasną, otoczoną aureolą siwych włosów twarzą. Już sama jasność bijąca z subtelnego oblicza i szarobłękitne oczy barwy wczesnowiosennych bławatków, była czymś niezwykłym. Ale to co szczególnie przyciągało wzrok, to były dłonie. Dłonie KTOSIA były wypielęgnowane, szczupłe i wąskie, o bardzo długich palcach .Takie ręce w Fujarkach? I do tego Skrajnych? Żeby jeszcze w Górnych, albo w Dolnych, ewentualnie, co najbardziej prawdopodobne w Fujarkach Mszalnych znanych ze znajdującej się tu na rozstajach kapliczki, w której jeszcze kilka lat temu siedział z fajeczką w garści nieznany z imienia święty. Być może siedziałby ten wyrzeźbiony przez stryjnę posterunkowego Cichosza święty w swoim przytulnym przytulisku do dziś, gdyby nie nowy proboszcz. Dopóki na coroczne nabożeństwo przy kapliczce przyjeżdżał stary ksiądz Michałowski, wszystko było dobrze. Ale nie był on nieśmiertelny, już kilka lat leży na górce Piszczałce, w poświęconej przez siebie ziemi, a brzózka, która obok jego mogiłki wyrosła, ściga się w rośnięciu z najmłodszym wnusiem kowala Santorka. Gdy więc w kolejnym roku zjawił się na plebani młody ksiądz Sykstus Kuśmierczyk, na którym jeszcze woda święcona, co to ją biskup Patalas nań wylał ze wszystkim nie obeschła, od razu figurce wytoczył wojnę. Ten ksiądz miał wzrok jak sokół i zerkając raz z lewa, raz z prawa dopatrzył się w naszym świątku podobieństwa do Zefiryna Ostachowicza. Cóż Zefiryn to całkiem niezłe chłopisko, gdy go kto o pomoc poprosi, to się jej i doczeka. Ma on nie tylko smykałkę do różnych robót jak mało kto, ale i grzeszki po kieszeniach chowa. Różowe. Bo ta fajeczka co to jej z ręki nie wypuszcza, to jedno, a drugie, trzecie i piąte, to baby , które w jego ręce same szły. Pewnie co druga mieszkanka wszystkich Fujarek razem i każdej z osobna, przez złote ręce i wąziutką leżankę Zefiryna przeszła, poczynając od nieśmiałej nauczycielki, a kończąc na ryżej sklepowej Róży Rychlik.

piątek, 26 czerwca 2009

Chcę...

Chcę wam opowiedzieć o ludziach, o których jeszcze nic nie wiecie, ale daję słowo, że dowiecie się o nich wszystkiego, albo prawie wszystkiego. Wiem, wiem powiecie mi, że znacie już wystarczająco wielu różnych ludzi, wysokich i niskich, chudych i grubych, a nawet tych głupich i tych nie najmądrzejszych. Ale jeśli znacie ich ( jak twierdzicie ) aż tak wielu, to co wam szkodzi poznać jeszcze parę osób ?

Wszyscy moi znajomi, o których będę opowiadać, to mieszkańcy jednej gminy, oraz ich wstępni i zstępni krewni, no i ich znajomi oczywiście.