A co się tyczy Róży, to jest to kobieta słusznej wagi i takiegoż wzrostu, podczas gdy jej ślubny małżonek był nie wiele wyższy od charta, co się do nich, którejś zimy w lasku przybłąkał, i chyba nie wiele cięższy od brojlera, które hoduje Korneliusz Makowski, podstarzały kawaler z Fujarek Dolnych. Powiedziałam był, ponieważ tamtej pamiętnej jesieni , co to ją jeszcze długo wszyscy mieszkańcy naszych okolic pamiętać będą ze względu na burze, gradobicia i wichury ; jedna z takich niespotykanych zawieruch przechodząc nad Fujarkami mężulka Róży porwała i w nieznaną dal poniosła. Od tamtej pory nikt o biedaczynie nie słyszał, zresztą prawdę mówiąc nikt w jego sprawie specjalnie uszu nie nadstawiał, ani nawet ani razu nimi nie zastrzygł. A i sama Różyczka łez nie wylewała, anonsów do gminnej gazety nie dawała, ani nawet żadnych ogłoszeń na drzewach wzdłuż lipowej alei nie rozwieszała. Nic. I byłoby pewnie dumne imię Wyrwidąb, które nieszczęsny "porwany" aż do czasu owej okrutnej nawałnicy z dumą nosił, na zawsze zapomniane zostało, gdyby nie Zdobysława Szawlińska, jedyna córka młynarza z niewielkiej osady Multanki, co po drugiej stronie naszych wzgórz leży i liczy tylko cztery zagrody. Otóż ta właśnie zdobna Zdobka, owo dumnie brzmiące imię swemu nieślubnemu synkowi( też zresztą jedynakowi) na chrzcie dała. Różni tu u nas o tym różnie mówili, ale to wszystko wierutne bzdury. Mały Dąbek przyszedł na ten świat jakieś dobre trzy lata po "uniesieniu" starego, a zresztą Rychlik nawet z własną żonką będąc potomka się nie doczekał.
Co by o tym wszystkim nie mówić krótko po wielkiej burzy Róża wypiękniała, odmłodniała, zmieniła kolor włosów na platynowy blond i przez pewien czas z Zefirynem w jego wielkim, ale pustym domu mieszkała. Potem znienacka po cichutku się wyprowadziła i zamieszkała z kuzynem Leśniaka, Gerwazym Bronickim, tym samym co jest ochroniarzem na poczcie w Dudach. Podobno obojgu bardzo służy takie życie na odległość i od czasu do czasu. Ale mnie się wydaje, że to takie mydlenie oczu. Skąd to wiem ? To proste, ile razy Rozalinda Rychlik z daleka, albo z bliska koło "chacjendy" Zefiryna Ostachowicza przechodziła, tyle razy jej oczy ot tak, niby od niechcenia w tamtą stronę same biegły. Ja tam plotek nie lubię, ale swoje wiem i ukrywać tego nie zamierzam. A swoją drogą patrzcie tylko na to niespotykanie dziwne rodzeństwo. Bo młodszy brat Zefiryna Rocho to nadzwyczaj zwyczajny mąż i ojciec. Nawet nigdy mu w głowie myśl o obcych babach nie zaświtała, kiedy w domu miał sześć swoich własnych : żonę i pięć córek. I na te wszystkie kobiety zarobić trzeba było, o domu już nie wspominając. Wprawdzie jego żona Dziewanna zbieraniem ziół leśnych i łąkowych trochę dorabiała, ale zarobek ów nie znając przecież ani przyszłości, ani boskich wyroków, odkładała na posag dla córek. Raz to mi Dziewanna opowiadała, jak zbierając ziele tatarskiej trawy, nostrzykiem lekarskim zwane, łąkowego skrzata widziała. Było to podobno na miedzy co pola Więckiewicza i Salwowskiego dzieli, a owe licho w dziupli starej wierzby się skryło.
Co by o tym wszystkim nie mówić krótko po wielkiej burzy Róża wypiękniała, odmłodniała, zmieniła kolor włosów na platynowy blond i przez pewien czas z Zefirynem w jego wielkim, ale pustym domu mieszkała. Potem znienacka po cichutku się wyprowadziła i zamieszkała z kuzynem Leśniaka, Gerwazym Bronickim, tym samym co jest ochroniarzem na poczcie w Dudach. Podobno obojgu bardzo służy takie życie na odległość i od czasu do czasu. Ale mnie się wydaje, że to takie mydlenie oczu. Skąd to wiem ? To proste, ile razy Rozalinda Rychlik z daleka, albo z bliska koło "chacjendy" Zefiryna Ostachowicza przechodziła, tyle razy jej oczy ot tak, niby od niechcenia w tamtą stronę same biegły. Ja tam plotek nie lubię, ale swoje wiem i ukrywać tego nie zamierzam. A swoją drogą patrzcie tylko na to niespotykanie dziwne rodzeństwo. Bo młodszy brat Zefiryna Rocho to nadzwyczaj zwyczajny mąż i ojciec. Nawet nigdy mu w głowie myśl o obcych babach nie zaświtała, kiedy w domu miał sześć swoich własnych : żonę i pięć córek. I na te wszystkie kobiety zarobić trzeba było, o domu już nie wspominając. Wprawdzie jego żona Dziewanna zbieraniem ziół leśnych i łąkowych trochę dorabiała, ale zarobek ów nie znając przecież ani przyszłości, ani boskich wyroków, odkładała na posag dla córek. Raz to mi Dziewanna opowiadała, jak zbierając ziele tatarskiej trawy, nostrzykiem lekarskim zwane, łąkowego skrzata widziała. Było to podobno na miedzy co pola Więckiewicza i Salwowskiego dzieli, a owe licho w dziupli starej wierzby się skryło.