Obserwatorzy

środa, 30 grudnia 2009

Kisiel z mlekiem

Święta, święta ....a po Nowym Roku i Trzech Królach, to już tylko patrzeć jak na Janusowych zboczach pojawią się krokusy. Nie śmiejcie się , bo gadam wam teraz samą i wyłącznie czystą prawdę.
Wtedy właśnie mam urodziny i dzień patronki i najpierw mój chłopina, a teraz dzieci i wnusie znoszą mi pierwsze plecionki z krokusików.
No, ale na razie zima trzyma się całkiem dobrze, w rynnach i sadach skrzypi, a wrony są wściekłe, że słonina dla sikorek wisi na długim sznurku.
A ja z Cichoszową łazimy se spacerkiem aż do samej szosy i wypatrujemy, czy ktoś nowy do nas nie dobije. Bo nie wiem czy wam już gadałam, czy nie, ale nasza tradycja fujarecka taka jest, że zawsze po godach do wsi, ktoś ze świata przybywa. Znajomy, czy nie, to nieważne, ważne, że przybywa. Zawsze. Chłopy to zakłady nawet robią czy to będzie chłop, czy kobita, blondyn czy rudy, mądry, czy durny jak stryj kościelnego Syracjusza Palikota. I jeszcze to wam powiem, że w tych zakładach co to oni od lat je robią, to nikt jeszcze nie wygrał.
No raz, przed laty ksiądz Michałowski blisko był. Powiedział, że chłop, że wysoki, że niemłody i że czarny. No i o te czarność, to potem chłopy mało się nie pozabijali i gdyby nie o osobę duchowną szło, to ho ho! Albo jeszcze gorzej.
Nasze chłopy bitne są , każdy wam to powie. Nie żeby na śmierć, ale krew często się leje za stodołą Pawłowskich, bo tam to właśnie chłopy se ubitą ziemię wyznaczyli.
Raz to Szybilski z Borgiem tak se skoczyli do oczu, że trzeba było strażaków wołać, żeby ich rozdzielili. A i tak na drugi dzień pod sklepem jeszcze se parę kuksańców dodali. Jak dzieci, mówię wam, jak dzieci! A propos dzieci, to podobno wnuczka po Gołębiewskich znów w ciąży chodzi. Ona to jak grusza, co rok może rodzić. Daję słowo.
A jak już o gruszach się zgadało, to ja ostatnio najbardziej preferuję konferencje. Gatunek taki. Smakują mi lepiej od klapsów i tyle. Ale nie o tych co w tyłek, oj nie!
Dawniej to Mikołaj często fujareckim dzieciakom rózgi przynosił, ale teraz jakoś moda na bezstresowe wychowanie z zachodu i z miasta do wsi przyszła. Zamiast rózeg zabawki wymyślne bardzo ludziska dzieciakom kupują i grosza na nie nie żałują. Co lepsze? Nie wiem, a zgadywać trudno. W zgadywaniu to u nas najlepszy był zawsze Krzesimir Kosowski z Fujarek Mszalnych. Spotykali się wieczorami z księdzem, doktorem i kierownikiem szkoły i Krzesimir odpowiadał na ich różniste pytania. I na sto pytań prawie zawsze odpowiedź dobrą na 99 znał. I tak go też ludziska u nas nazywali: “Stopytań“
A teraz idę do kuchni kisiel z żurawin ugotuję i gorący z zimnym mlekiem ze smakiem sobie zjem.

czwartek, 17 grudnia 2009

Nieznajomy

Postanowiłam dziś opowiedzieć Wam o tym co się u nas wydarzyło całkiem niedawno, bo jakieś dwa i pół, no może trzy i pół roku temu. Ale żebyście wszyscy mogli pojąć, że zdarzenie to jest naprawdę niebywałe, muszę zacząć od samiuśkiego początku. I to dokumentnie. Otóż zdarzają się dni kiedy Adalberg Krupka popada w abstynencję. A gdy już zaistnieje taki właśnie fakt, idzie on zobaczyć ile urosły jego liczne wnuczęta od poprzedniego okresu trzeźwości. Potem, jak już obejdzie domy wszystkich swoich dzieci siada sobie na ławeczce przystanku pekaesu obserwując świat z własnej perspektywy. Mówiąc z własnej, mam na myśli to, że Adalberg słusznego wzrostu nie jest. Niestety, nie można nawet powiedzieć, że jest wzrostu średniego. Ot taki fujarecki kurduplant i tyle.
Co by tu nie gadać, muszę jednak uczciwie przyznać, iż właśnie w takich okresach trzeźwości jesteśmy wszyscy najlepiej poinformowani o tym, kto gdzie i po co pojechał, no i oczywiście kto i z czym ( lub kim )do nas przybywa. A fakt, o którym mam zamiar dziś opowiedzieć miał na szczęście miejsce wtedy, gdy Adalberg pełnił swój dyżur pod wiatą . Ja byłam akurat u jego żony Zyty, żeby oddać pożyczony tydzień temu walec do ugniatania zasiewu trawy.
I wyobraźcie wy sobie, że gdy tak sobie we dwie siedziałyśmy przy czerwonej herbatce i rozmawiałyśmy o ostatnim porodzie Alalii Baniewiczowej, sekserki w popegeerowskiej hodowli niosek rasy leghorn, do domu wrócił Adalberg. I to wyobraźcie sobie nie sam, ale w towarzystwie nieznanego ( jak się nam na początku wydawało) mężczyzny. Uśmiechał się przy tym jakoś tak nieśmiało, półgębkiem. Oczywiście uśmiechał się nasz Adalberg (co już samo w sobie było niezwykle dziwne!!!), a nie ów jegomość. A był to starszy, przygarbiony mężczyzna z bujną siwiuśką czupryna i pooraną bruzdami twarzą. Z tej twarzy patrzyły na nas oczy koloru wrześniowych, kasztanów. Ludzie!!! W momencie gdy popatrzyłam w te oczy w mojej pamięci coś, się poruszyło tak gwałtownie jak nie przymierzając głuchawy Gracjan Pawłowski, gdy ministranci przy ołtarzu dzwonkami zatrzęsą.
A teraz muszę odcedzić ziemniaki do sałatki jarzynowej, co to ją na zebranie kółka gospodyń mam zamiar zrobić. A jak już ją zrobię to może i znajdę czas, żeby tę opowieść do końca doprowadzić.

wtorek, 15 grudnia 2009

Tradycja

Najwyższy czas wziąć się za pieczenie piernika. Świątecznego piernika. Musi być upieczony wcześniej, żeby mógł poleżeć na półce w świronku i spokojnie dojrzeć do pierwszego dnia świąt. Bo u mnie w domu , to tradycja jest najważniejsza. I nawet jak ksiądz kiedyś powiedział w kościele, że w Wilję post teraz nakazany nie jest, to u mnie, w moim domu, jest. I to nie na samą kolację, ale od samiuśkiego ranka, aż do nocy. Do powrotu z pasterki. I nie ma mowy, żeby ciasta co to się do nich nie tylko masło, ale i same dobre rzeczy dodaje tego wieczora na stół stawiać. Nie po to ja do Fujarek Mszalnych na bazar po olej lniany jeżdżę, żeby potem rodzinie masło pod nos podtykać. Kuzyn Ostachowicza tłoczarnie ma, to nasz olej świeżuśki jak mleko od kozy Augustyna. Ot, byłabym w adwencie skłamała, bo to... . Ale opowiem wam wszystko dokumentnie;od samego początku. Augustyn mieszkał w wielkim mieście, ale, że to mu powietrze w naszych Fujarkach zapachniało konwalią majową, bzem dzikim i jaśminem, no to chatę wiejską z kawałeczkiem żyznej ziemi w Fujarkach Skrajnych sobie kupił, pięknie ją wyremontował i z żonką w niej czas jakiś temu zamieszkał. A, że żadnej żywizny, prócz małego psiaka nie mieli, ktoś ofiarował im kozę. Stara Cichoszka, to radziła Augustynowi, żeby nieboraczkę podtuczyć i na pieczeń przeznaczyć. Widać kozula to podsłuchała, bo jak syn Gizów się z nią któregoś dnia na trawce bawił, odkrył rzecz straszną! Bo koza, to nie była wcale koza, tylko koziołek! W dodatku , tak się do swoich właścicieli przywiązał, że łazi za nimi krok w krok, razem z ich psiakiem. Więc nie ma mowy o pieczeni, nie mówiąc już o mleku! Ale Guciowie to ludzie zgodni i do naszej społeczności pasują jak mało którzy. Wracając zaś do postu, to muszę przyznać , że mało kto w naszym powiecie tradycji nie szanuje. Tylko ten najsłabszy, co mu bardzo zapach świątecznego mięsiwa w nos włazi, w nocy po mszy do komory idzie i kawał kiełbasy od Szybilskich, albo półgęska wędzonego przez Dezyderego Kondeja nożem dziabnie i do gęby wkłada. To po mszy. Wcześniej, w dzień Wigilii nikt po mięso nie sięgnie!
I nikt się tego dnia nie obżera! Nawet podczas wieczerzy. A jakby nawet chciał, to proszę bardzo, może być i dokładka, ale...kisielu owsianego. Możecie mi moi drodzy wierzyć, że gorszego świństwa , to nikt z was w Wigilię nie jadł. No, ale jak już na początku powiedziałam tradycja święta rzecz!