Obserwatorzy

poniedziałek, 28 września 2009

Przyśpiewki

Na przyszły wtorek Ciesielska przewidziała gradobicie. Rety, ale się ruch zrobił w tych naszych Fujarkach! Świec, papy i płacht to już od wczoraj w naszym geesie zabrakło, więc ludziska w pekasesy i do sąsiednich miejscowości po sklepach szukać się rozjechali, a ja korzystam, że u nas wkoło cisza i spokój i szukam se w skrzyni słów i nut do naszych pieśni fujareckich. Przedwiecznych. A różne, różniste pamiętam z dzieciństwa, jeszcze jak je moja babula z cioteczną babką Rozamundą na ławce se koło domu siadłszy, śpiewały. Ja tam plotek nie lubię, ale cioteczna babka miała lichy głos, cienki i skrzypiący jak stary zabytkowy żuraw na podwórzu Kondejów. Za to babula , o ta to miała głos jak dzwon, jak stanąwszy w kościelnych wrotach na majowym, pieśń ku chwale śpiewać zaczynała, to wszystkie ludziska zamiast przed siebie na ołtarz, to za siebie na babule patrzyli. Zresztą księżule i wszystkie koncelebranse też.
No, ale na ławce pod domem siedząc to im najlepiej te ludowe przyśpiewki, co to ich obecnie nikt nie pamięta wychodziły. A jak już całkiem ciemno sie na dworze robiło , to i zdarzało się, że i sprośną jakąś melodyjkę zanuciły. Mnie to najbardziej podobała się taka:

„Oloboga! Co się dzieje
że kogucik rano pieje
A kokoska jesce rani
Bo kogucik siedzioł na nij

Oloboga! Co sie stało
Pod fartuskim pynkło ciało
Ani zasyć, ni załotać
Ino z tako dziuro lotać.“

Takie to ładne tekściki dawniej młodzież śpiewała. Całkiem nie to co dziś, całkiem!

poniedziałek, 21 września 2009

Wrzos

Nazwa miesiąca wrzesień od wrzosu rzecz jasna pochodzi, to chyba nikomu nowina żadna, prawda? A wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy łażąc z Kordulą po lasku w poszukiwaniu rydzów i kań, spotkałyśmy Panią Jeżową już to do wsi wracającą, jak zamiast jakich
grzybów miała dwa pełne kosze rozkwitłego wrzosu. Najpierw to podejrzewałam, że zrobi z nich bukieciki , podmaluje kwiat i do miasta pojedzie. Żeby sprzedać. Ale nie. Zapytana powiedziała nam, że wysuszony kwiat do woreczków płóciennych, albo i papierowych kładzie, a jak ją potrzeba najdzie i przymusi to kwiat wrzosu zaparza i pije. Bo on podobno doskonały jest jako lek moczopędny, przeciwzapalny i dezynfekujący drogi moczowe w zapaleniu pęcherza. Jeżowa mówi , że działa prawie jak antybiotyk z apteki. O żurawinie to od wielu już lat wiedziałam, bo se moją miksturę rok w rok na jesieni przyrządzam, a kiedyś nawet i kamienia sporego dzięki niej właśnie
się pozbyłam. Ale żeby kwiat wrzosu? Ciekawe skąd ta Jeżowa wiadomości takie ma. Muszę ja ją kiedyś podpytać. A swoja drogą to wam powiem, żeby tak nie skłamać, że do naszych Fujarek to same nie najgorsze ludzie lgną. Nie ma mowy, rzecz jasna, żeby ich z miejscowymi porównywać, co to to nie. Ale może właśnie dlatego, że u nas najwięcej pracowitych i życzliwych światu się zebrało, to właśnie to jak magnes zadziałało? Kto to wie?
Ja tam plotek nie lubię, ale nie zawsze nam tak jak po atłasie wszystko idzie. Na ten przykład jak jedna z Ostachowiczówien zakochała się była w stolarzu z miasta i do nas tu go lat temu kilka ściągnęła. Na początku wszystko było dobrze, bo to i miłość kwitła i warsztat pełen wiórów i trocin był. Znaczy, że praca szła. Ale potem, jak się młodemu żonkosiowi zachciało interesy z miastem robić, to najpierw wymyślił se drewniane deski sedesowe, potem zszedł do budek lęgowych dla ptactwa dzikiego i domowego, a tak już pod koniec małżeństwa to się na łyżki i widelce drewniane do kiszonej kapusty przerzucił. Byłby może jeszcze coś dalej wymyślał i może na wykałaczkach swój pobyt we Fujarkach zakończył, ale stary Ostachowicz cierpliwość do końca stracił, chłopa z powrotem do miasta odesłał, a warsztat na wielką żelazną kłódkę zamknął. I tyle.
Maszyny tylko w nim zostały, co to w nie stary zainwestował pieniądze za sprzedana łąkę. Narzekał potem długie jeszcze lata, mimo, że po kilku miesiącach wynajął zakład i zyski całkiem niezłe zaczął z tego czerpać. Siostrzeniec Kołodziejskich Atanazy z bratem młodszym Alojzym trumny tam robić zaczęli. Bo ja wam powiem coś, co jest jasne jak czoło anioła:. nie każdy musi jeść schabowe i nie każdy we fraku chodzić musi. Ale umrzeć ...każdy. Kiedyś.
Więc ja , żeby nie przyspieszać niepotrzebnie tego co nieuniknione, podejdę dziś wieczorem do Jeżowej i o ten napar z leśnego wrzosu dokumentnie się ją rozpytam.

środa, 16 września 2009

Sokoli wzrok

Mój bury kocur chodzi sobie w soboty do biblioteki. Na przysmaki. No, bo w soboty ona jest zamknięta i tylko Łazarz Omieciński, co całego terenu pilnuje przy drzwiach biblioteki pod daszkiem siada i w koło się rozgląda. I pewno nie jedno widział, ale wiadomo, chłop wszystkiego co wie nie powie. Tak już oni są skonstruowani. Czasem tylko jak go nasz ksiądz, albo posterunkowy Cichosz o coś zapyta, to powie. Raz to nawet incydent kryminalny mieliśmy. Oj , głośno o nim było we wszystkich Fujarkach, jak nie dalej jeszcze.
A było to tak, że jak Łazarz w sobotę jak zwykle pod bibliotekę przyszedł, zobaczył pod ławeczką dwa worki.Z początku myślał, że ktoś mu śmieci z chałupy podrzucił, więc że chłopina jest wyjątkowo o czystość dbały, wziął je za sznurki i zaczął ciągnąć na róg ulicy. W stronę kontenera rzecz jasna. Ale wory okazały się bardzo ciężkie. Zły, że ktoś pewno gruz mu pod biblotekę przyciągnął postanowił zajrzeć do środka, że to może po zawartości uda się dojść kto się właścicielem worów okaże. Ale jak te wory ciągnął to i pętle na nich zacisnęły się mocno, więc je próbował kozikiem przeciąć. Łazarz jak wiadomo już dawno młode lata za plecami zostawił, to i wzrok u niego nie taki jak dawniej.
No i jak się słusznie domyślacie, kozik się dziadydze omsknął i łapę se całą pokiereszował. Oj, było tam krwi sporo, to było !. Tyle, że jeszcze i na trzeci dzień jak ktoś miejsce zdarzenia obejrzeć sobie chciał, to mimo deszczu co całą noc padał jeszcze ślady łazarzowej krwi dojrzał. A jak już wam gadam o tym kto i co dojrzał , a czego nie dojrzał, to i to jeszcze dopowiem, że i w naszych, jak i w okolicznych Fujarkach nikt tak sokolego wzroku nie miał jak Omieciński właśnie. Przed wielu laty, za młodu jeszcze Łazarz w mieście pracował; u znanego w całym okręgu rusznikarza Brunona Ziemana papiery zrobił , a potem kiedy właściciel zakładu przekonał się, że nasz krajan ma sokoli wzrok, no to jemu właśnie zlecał przegląd i nowej broni, co to ją w warsztacie robili i tej co ją różni tacy do czyszczenia w tajemnicy przynosili. We wojnę to o mało życiem nie przypłacił tej roboty. Brunon niemieckie pochodzenie miał, zdarzało się więc, że to do niego Niemcy swoją broń do naprawy przynosili. Łazarz zaś w konspiracji był i coś tam z tą bronią nie raz nachachmęcił. Co, kiedy i jak tego wam dokumentnie nie dopowiem, bo nie wiem, ale co wiem na pewno to to, że kiedyś musiał chłopina w świat nocą ciemną uciekać i wiele lat go potem w okolicy nikt nie widział. A wrócił dopiero jakoś po śmierci Bieruta i w Fujarkach Skrajnych zamieszkał.
Zajął skromną kwaterę po rodzinie woźnego z tamtejszej szkoły Jaromira Nowaka, który to woźny kolegą szkolnym Gomułki się okazał i po jego dojściu do władzy, naszą okolicę na Warszawę zamienił. Karierę polityczną pojechał zaczynać. I nawet mu się prawie udało, ale, że wzrok miał kiepski to jakoś nie do końca. No , ale o tym to już innym razem dopowiem.

wtorek, 1 września 2009

Rzemiosło

Filon Lenartowicz urodził się w Fujarkach Mszalnych tak dawno temu, że nikt już nie pamięta ani żadnych jego krewnych, ani nawet jego samego jak chłopakiem był. Więc powiem wam szczerze, że ja nie dam se nawet jednego włosa obciąć , czy to co on siedząc na ławce pozostałym dziadkom ze swego stowarzyszenia dziadków kościelnych opowiada to prawda , czy też nie.
Bo Filon cały czas gada. Gada jak nakręcony. A nawet jak nie gada to mruczy coś pod nosem, a jak tylko jakiś delikwent koło niego na ławce przysiądzie to mruczenie zaraz w gadanie przechodzi. Jak się ma dużo lat , to i opowiadań ma się nieprzebrane ilości. Tak i z Lenartowiczem jest. Żonka jego zmarła jakoś zaraz po Stalinie, a jedyny syn Winicjusz, wyjechał badać zwyczaje aborygenów w dalekiej Australii i tam podobno z jedną z tych półdzikich kobiet się ożenił. Ksantypa Cichosz mówi, że i u nas takich dzikusek niemało no i , że Winek mógł się na ten przykład z Delfiną Gryzik ożenić. Tej też niewiele brakuje, bo jak w łońskim roku dziki z lasu przyszedłszy do jej ziemniaków raz się zbliżyły , to ona z wojenną dwururką, co to ją jej ojciec na strychu chował , aż do wykopków na zydelku o dwóch nogach całe noce na skraju pola przesiedziała. Czemu o dwóch nogach? No bo jak ją sen morzyć zaczynał, zydel się przechylał i kobita zaraz trzeźwiała.
A jak już o trzeźwieniu mowa, to nie sposób nie wspomnieć o Hilarii Sirojć , żonie krawca lekkiego Prokopa, która to męża swego zwykła z knajpy na drabiniastym wózeczku swoich dzieciaków w stronę domu wieźć. Ale nie do samego domu go wiozła, o nie! Wciągała nieszczęśnika do obórki gdzie kozy nocowały i jeszcze na skobelek drzwi komórki zamykała. A kozule nad nim aż do białego rana rzewnie beczały. Prakseda Pawlicka to idąc kiedyś świtem bladym do lasu na grzyby, świadkiem była, jak krawiec w obórce we drzwi walił i na żonkę swą pomstował.
Bo w naszej wsi, a i w okolicznych też, aż kilku róznych krawców zamieszkało i lekkich i ciężkich. I powiem wam jedno: mimo, że ciuchów gotowych jest w sklepach sporo, to u nas ludzie lubieją żeby i kostium i garnitur, czy tam jesionka nawet, były szyte na miarę.
A ja kota Filon nazwałam, nie tylko dlatego, że on jak stary Lenartowicz mruczeć pod nosem lubi, ale i po części z sentymentu. Mogę nawet dodać, że z wielkiego sentymentu!
Filon Lenartowicz chałupę miał co prawda w Fujarkach Mszalnych, ale to w naszych Fujarkach Górnych przez lat kilkadziesiąt warsztat swój miał i rzemiosło swoje szewskie w nim uprawiał. Bo Filon doskonałym szewcem był! Znali go i panowie i panie w całym powiecie. I nie tylko zelował stare buty, ale i na zamówienie rozmaite wymyślne trzewiki ludziom robił.
A ja w tym właśnie jego warsztacie czeladnikiem szewskim się onegdaj zostałam!