„Szkoła to nie knajpa - nie musisz chodzić do niej codziennie”- powiedziała mi Kisielińska odprowadzając swego osiemnastoletniego wnuka Owidiusza do szkoły. Za rękę. Do piątej klasy podstawówki, niestety. Cóż ja tam uważam, że nie każdy może być geniuszem i skończyć sześć klas bez najmniejszego nawet poślizgu. U nas w Fujarkach jak daleko pamięcią sięgnę to geniuszy chyba jednak nie było. To znaczy dzieciaki mamy przeważnie mądre, a i sprytne , ale nie zawsze chętne, no i przymuszać się do niczego, nawet najlepszego nie dadzą i już. A, że rok szkolny powoli się kończy, to cała rodzina Kisielińskich na zmiany prowadza Owidiusza do szkoły. Dziś to mi jego babka w tajemnicy powiedziała, że rodzina względem tego najmłodszego syna Fabrycji i Jonasza wielkie jakieś plany ma, i że tych ich planów to nawet ona babka jeszcze nie zna , ale że rodzina jest jak pięść, to i ona jak może pomaga i już. I dobrze , niech dzieciaka ciągną w górę ile się da, wykształconych ludzi nigdy nie za dużo. Zwłaszcza u nas na wsi.
Dyrektor naszej szkoły to tak zawsze pięknie mówi do dzieci i do rodziców na początku i na koniec roku, aż się serce ściska. Mówi mianowicie tak: ” nie staraj się zrozumieć wszystkiego, bo wszystko stanie się niemożliwe”, a potem cicho dodaje: „człowiek rodzi się mądry, potem idzie do szkoły”. No, Kordek to dyrektor całą gęba i nauczyciel i menadżer w jednym. Tak przynajmniej mówi nasz proboszcz.
Ale niestety nie cała kadra w szkole może się pochwalić mądrością i sercem dla naszych dzieciaków. Jeden siedzi w szkole od świtu do nocy, a drugi trzaska jej drzwiami jak jeszcze nie przebrzmi dzwonek po lekcji. Na ten przykład nauczyciel przyrody młody Wojtasiak mówił do bibliotekarki, że jedyne, co go trzyma w tej szkole, to grawitacja. Ja za regałem pełnym książek stałam cichutko, ale jak stamtąd wyszłam, to on był czerwony jak pomidor, o którym to niby uczy nasze biedne dzieci. No, ale na jego temat, to już się proboszcz nie wypowiada, o nie!
Nagotowałam dziś gar pomidorowej z ryżem, to i zaniosę w słoiku matce młodego Wojtasiaka, starej Wojtasiakowej, bo podobno zaniemogła bardzo na pęcherz i cierpi okrutnie. Nie wiem, czy to prawda, ale Pani Jeżowa twierdzi, że na pęcherz i nery, a nawet i na moczowody, to najlepsza jest żurawina. A ja wam powiem, że dokąd nasze bagna za Harmonijkami jeszcze nie osuszone, to ja jesienią co roku tam na żurawinę idę. No bo jak wiecie, plotek to ja nie lubię, ale słyszałam jak kobiety rozmawiały, że podobno słyszały, że wójt coś tam mówił o osuszaniu naszych starych historycznych bagien. A, że one historyczne są to taka moi drodzy pół prawda, a pół legenda. No bo najstarsi ludzie opowiedzieli swoim dzieciom, że ich babcie opowiadały, że w 1861 Stanisław Moniuszko przeprowadzał się ze swoją liczną rodziną ze Lwowa do Warszawy . No i właśnie wtedy zatrzymali się na popas w naszych Fujarkach, a że jego dzieciarni bardzo się nasze okolice spodobały to i podobno na dłużej zostali. Pan Stanisław niewybredny był, to i w kurnej chacie u złydni, czyli takiej dzisiejszej zielarki, czy też czarownicy Halki zamieszkali. No i na pamiątkę tego pobytu sam mistrz razem z dzieciarnią topole tam ponoć zasadził. I co z tej legendy zostało? Ano chyba to, że u nas w Fujarkach w każdym domu spora gromadka dzieci jest, tak jak u „mistrza”, bo on podobno dziesięcioro ich miał. No i oczywiście ta nasza historyczna topola. Ale Pani Jeżowa gada, że topola to drzewo krótkowieczne i kruche, a po czterdziestce staje się wielkim zagrożeniem.
Jak i prawie każda kobieta , co to po czterdziestce też zagrożeniem się staje, prawda?