Obserwatorzy

wtorek, 29 czerwca 2010

Krem z brokułów

Lubicie krokiety? Nie pytajcie jakie. Nie pytajcie z czego. Byle jakie i z byle czego, ot tak zapytałam. O krokiety mi chodzi i tyle. Nazwa mi się podoba. Jak te letniaki zaczęli się do nas z miast okolicznych zwlekać, to zauważyłam, że i nasz język kulinarny w Fujarkach zaczął się lekko zmieniać. Ale czy to na lepsze? A tego to ja już nie wiem, sami oceńcie. Np. Ciesielska, nie jadła dziś na obiad, ani łazanek z kapustą, ani krupniku na kościach schabowych, ani fasolowej z zacierką. Ona jadła krem z brokułów. Z grzankami!

I co? Łycha od kopary wam opadła? Wiedziałam.

Więc jak ona tak, to ja chodaki na kulasy raz , raz i do Pani Jeżowej po przepis na te krokiety ziemniaczane z oscypkiem i szynką. A co? Będzie mi tu jasnowidząca kremem imponować? Niedoczekanie!

Ja tam moi kochani plotek nie lubię, i byłabym ostatnia, co to ma coś przeciwko jakimkolwiek zmianom w naszych Fujarkach, co to, to nie. No chyba, żeby Róża sprowadziła do sklepu dopalacze, to bym była przeciwna. Wczoraj wieczorem po czerwcowym nawet o tym naszemu proboszczowi i wikaremu nadmieniłam. Obaj się ze mną zgodzili, bez gadania. No bo po co komu jakieś tam nowe wymysły, co to na dodatek złe myśli do głów sprowadzają, jak my na naszych polach i łąkach tak wielkie bogactwo, roślin zielarskich mamy, że tylko rwać, suszyć (albo i nie suszyć) i pić. Na ten przykład dziurawiec, przecież on nie tylko na wątrobę niezastąpiony jest, ale i na złe samopoczucie psychiczne też. Pokłóciłaś się z chłopem? Chlapnij kubas dziurawca i przejdzie ci złość jak kac po kapuśniaku. Tylko potem pamiętać trzeba, żeby po dziurawcu na słońce nie leźć, bo plamy brązowe na gębie wyjść mogą i tyle. Pamiętam jak Karpa swojego najmłodszego Domicjusza rodzić miała i z własnym ojcem o bocianie gniazdo się pożarła. Wtedy to Dopierała z Bezatową do chałupy Kondejowej ją wciągnęły i dały się napić dziurawca kubas. Dla spokojności. Kobita się uspokoiła, ale zaraz potem na słońce poszła, żeby płótno co się na łące bieliło pozbierać. Nawet nie wiedzieć kiedy plam brunatnych dostała. I jak wracała z łąki na Pawłowską się natknąć musiała. No i zaraz potem Pawłowska plotkę po wsi puściła, że Karpa na sto procent dziewuchę urodzi, bo na gębie zmieniona jest. A tu niewiele myśląc po tygodniu Karpowa zległa Domicjusza na świat wydawszy.

I tyle było Pawłowskiej gadania. Ona tyle wie, czego zjeść nie może. Od tego co wiadome i nie wiadome w naszych Fujarkach to jestem JA.

Wszyscy o tym doskonale wiedzą i nikt nawet nie myśli zaprzeczać, bo nie ma moi kochani po co.

A co do krokietów, to dowiedziałam się , że Pani Jeżowa blog taki w necie pisze i tam co i raz przepis jakiś swój, albo i nie tylko swój własny zamieszcza. Jak na tablicy ogłoszeń , co to je u nas w Fujarkach aż dwie mamy. Jedna koło domu parafialnego wisi, a drugą sołtys niedawno na remizie umieścił. I tam można swoje ogłoszenia przyczepić. I ani grosza za to ani ksiądz, ani komendant nie biorą. Taka darmowa informacja dla całej społeczności. Żeby nikt nie gadał, że jak wieś to zaraz musi pazerna na te parę grosiaków być. Co to, to nie.

I dobrze.

wtorek, 22 czerwca 2010

Grochówka ?

We środę rano wsiadłam sobie w pekaes i ruszyłam do Organów Grzmiących , żeby mi protetyk mój gębowy garniturek odrestaurował. A wiecie wy, że jakbym se chciała nowy sprawić, to znowuż by trzeba z renty po stóweczce przez co najmniej rok odkładać, a ja dopiero co te z poprzedniego odkładania na nowe patrzałki wydałam. Ludziee, ile to wszystko teraz kosztuje, to klękajcie narody! A jeszcze w tym miesiącu do trwałej ondulacji sobie poszłam, żeby lato z nową głową powitać. Jeśli zaś już o ondulacji mowa, to muszę wam powiedzieć, że tak mi tam szybko czas zleciał u tej naszej fryzjerki, jak nigdy. A bo to już na progu zderzyłam się z Domżalską i ona mi powiedziała, że Wojtasiakowa w szpitalu, w mieście powiatowym leży. Na rower sobie wsiadła i pędziła do kościoła, żeby go przygotować na ślub swego najstarszego. Ja jak wiecie plotek nie lubię, ale prawdę najprawdziwszą wam powiem, że ten jej Hiacynt, to najdłużej u nas w Fujarkach za kawalera się został, to i czas mu było ślubować. Najwyższy czas.

Dziewuchnę sobie co prawda miastową znalazł no, ale musiał jej chyba ze świecą szukać, żeby matce rodzonej z imieniem synowej dogodzić. Bo Wojtasiakowa wszystkie swoje dzieci to kwietne ma. Po Hiacyncie idzie Róża, dalej Narcyz, Kalina, Laur, Margerita i najmłodsze bliźniaki Dalia i Viola. Hiacynt wybrał sobie na żonę Vandę, a nie wiem, czy wiecie, że to jest nazwa pięknego storczyka o dużych kwiatach. No i Wojtasiakowa, słowa złego nie może teraz powiedzieć, bo ona ze wszystkich kwiatów, to najbardziej lubi storczyki właśnie. Tak jak u mnie całe parapety w pelargoniach, tak u niej w storczykach.

U mnie się one nie hodują. Wcale. Widać albo mnie nie lubią, albo… za niskie progi. E tam, ale za to moje pelargonie śliczne jak mało gdzie. A kwiaty u nich wielkie jak u kalafiora. Bo ja wam moi kochani sekret zdradzę, ja im co i raz rozrzedzoną gnojowicą korzonki podlewam, żeby miały więcej sił i były najpiękniejsze. A znowuż Bezatowa to idzie na pokrzywy, potem je nożycami na drobno ciacha i taką zielonkę swoim roślinom daje. Ponoć ją tego jeden stary już Niemiec nauczył, jak na weselu we Frankfurcie w zeszłym roku była.

Bezancina opowiadała nam potem, że gdyby nie to, że pan młody z naszego kraju i z naszego regionu był, to by na tym weselu wcale, ale to wcale jeść nie było co. Powiem wam, że ja już nie pierwszy raz z różnych stron słyszę , że tak jak u nas ugościć człowieka, to nigdzie indziej. Ludziska w świecie więcej chytre są, jak nie przymierzając nasze dwie fujarecczanki Augusta Santorkowa, kowalicha i Narcyza Ruszowska (zresztą ciotka żony kowala). Pawłowska uparcie twierdzi, że widziała raz, jak Augusta opiłki żelaza wokół kowadła zmiatała i do słoiczka zbierała! No ludzie, coś takiego to już na śmiech dla naszych turystów dobre by było.

A propos turystów, mamy już kilkoro letniaków. Małysza na swoje konie złowił jakąś młodą parę, a u Baranów dwoje emerytów z nieletnią wnuczką o wymyślnym imieniu Anula, bawi.

No i dzięki Bogu, że coś wreszcie ruszyło w naszych Fujarkach z tą agroturystyką, bo to i ludzie sobie dorobią i wieś chciał nie chciał i ładniejsza i jakoś ciut bardziej czysta mi się wydaje. A Wojtasiakowa, nic ze ślubu Hiacynta nie zapamięta, a i torta weselnego być może nie spróbuje, bo jej operacje na złamaną kość robili i nie wiadomo kiedy do Fujarek powróci. Chyba, żeby ją jak Junoszę Kozłowskiego w pięć dni po operacji mózgu do domu ze szpitala przywieźli. Ale za to z fasonem. go wieźli. Nie taksówką tylko karetką do wsi zajechał, a jak już do nas podjeżdżali to taki sygnał puścili, że się posterunkowemu jego dzieciątko ze strachu na całe trzy dni ze snu wybudziło.

Ciesielska twierdzi, że Kozłowskiemu trzy czwarte mózgu wycięli, bo jako dziecko grochu se do nosa napchał, a ten mu nie tylko zakiełkował, ale i dorósł do sporych rozmiarów . No i ponoć innego wyjścia nie było, jak tylko zbiory grochu wczesną wiosną uskutecznić. Ciekawe co by kowalicha Augusta Santorkowa zrobiła, jakby to jej męża te grochowe żniwa spotkały.

Myślcie sobie co chcecie, a ja tam pewna jestem, że ona by tego grochu na zmarnowanie w szpitalu nie zostawiła.

środa, 16 czerwca 2010

Niczyja prawda

Śmierć samobójcom - powtarza za każdym razem Kisielińska, jak słucha wspomnień o strasznym przypadku w młodości naszego Kurzaja.

A z tym Kurzajem to wielka tragedia była. Miłosna podobno. Ale ja osobiście do końca przekonana o tym nie jestem. No, a jak ja nie jestem przekonana, to za wiele nad tym faktem pochylać się nie będę, bo tak w zwyczaju moim jest. Tylko wam tak z grubsza tę historię przybliżę, żebyście byli w temacie, jakby co.

Otóż to było już dawno temu, jak ów chłop nie był jeszcze pełnym chłopem, ale chłopakiem młodym, pięknym i wąsa do góry podkręcającym. Do naszego kościoła została wówczas przysłana niejaka siostra Agafia z zakonu sióstr najbardziej bosych. Czy ona była piękna to ja nie wiem, może i duszę nie brzydką miała, bo uroda jej według mnie była taka bardziej biała. No, ale dla Kurzaja cała ona była piękna i jasna.

No moi drodzy, nigdy nie zapomnę co się wtedy z tym chłopem działo! Żadnej mszy nie opuścił, wodę święconą na każdą wymieniał, dywany kościelne codziennie na własnym podwórzu (jakiś kilometr, albo może i dwa od kościoła położonym!) trzepał, na zapleczu plebani pomagał jak umiał, nawet trawę na cmentarzu skosił, jak siostra Agafia powiedziała cicho, że mogiłek spośród zielska nie widać.

Bo głos siostra Agafia cichuteńki miała i jak mówiła, to takie jakby ni to jodłowanie, ni to gulgotanie z jej ust na świat wychodziło. Rodzina Kurzajów, to na początku cieszyła się, że młody na łono kościoła nawrócił się, ale po jakimś czasie, to ich zaczęła ta jego religijność z lekka przerażać. No, bo w domu rzadko bywał, przy obrządku nie pomagał, jeszcze kwiaty co ledwo rozkwitły wszystkie z rodzinnego ogrodu do kościoła, a właściwie do zakrystii zanosił.

Nie żeby mu żałowali, co to to nie, ale wtedy ojce jego mieli coś koło tysiąca, albo i dwóch tysięcy gęsi, które trzeba było karmić, potem w czas ubić i skubać, bo ceny pierza akurat w tamtym czasie mocno w górę poszły. Więc zaczęli z nim gadać i przekonywać, ale on jak koń węglarza Nowakowskiego ( dziada naszego Rzemka) klapki na oczach miał i do przodu tę swoją miłosną dorożkę ciągnął.

No, ale nic nie trwa wiecznie, ani księża, ani tym bardziej siostrzyczki same swoim losem nie kierują. Więc gdy siostrę Agafię przeniesiono w nieznane, nasz nieszczęsny Romeo w zatracenie popadł. Najpierw przez dwa, albo trzy miesiące jeździł po klasztorach, parafiach i domach dziecka, ale niestety, czy też może i na szczęście na ślad zakonnicy nie wpadł. Prawie nie jadł i mało pił.

No i potem nadeszło najgorsze z najgorszych. A mianowicie ktoś podobno dowiedział się , czy tam podsłuchał, że ktoś inny się wywiedział od kogoś , kto był naocznym świadkiem rozmowy nie wiadomo do dziś z kim, jakoby nasz chłopak miał zamiar się powiesić. Ten ktoś wiedział nawet dokładnie gdzie, czyli w ciemnawym zakątku, pod starym młynem, gdzie stoi stara rosochata iwa. I na jej właśnie złamanym przez złego konarze, nasz nieszczęśnik ponoć zamiarował życie swe młode zakończyć. Prawdę mówiąc nikt u nas do końca nie wie, czemu zamiaru owego nie dopełnił, ale domysłów do dziś dnia wiele jest, a nawet dodam, ze stale nowych przybywa. Zwłaszcza w jesienne, albo zimowe wieczory, jak się kilka fujarecczanek spotka przy jednym stole.,

Prawdę mówiąc. Ale jaka jest ta prawda? I czyja ona jest? Pewno niczyja, bo prawda moi drodzy jest jak dupa, każdy ma swoją.

Ja tylko od siebie dodam, że co by tam było, albo i nie było i czego by tam po próżnicy nie gadać, to po dziś dzień jak się po zmroku koło starego młyna przechodzi ciarki po grzbiecie od czubka głowy, aż do kości ogonowej przelatują jak prąd po mokrej królicy.

A jak już o ogonie mowa, to dodam, że choć jak wiecie plotek nie lubię, ale pewna nie jestem, czy te ciarki to występują w nawiązaniu do Kurzaja, który obietnicy powieszenia się na wierzbie nie dotrzymał, czy też może owego złego, co konar złamał, a czego świadkiem była ponoć świekra matki Wojtasiakowej, Flora Baran. No, ale opowieść o przygodzie Florci odłożę na kolejny ponury, burzliwy wieczór.

Brrr, ale pogoda!

niedziela, 13 czerwca 2010

Testowanie

Maż Ciesielskiej wyjechał na kilka dni do sąsiedniego powiatu i wrócił … z koniem. A właściwie z klaczką. Natychmiast poszłam do tych nieszczęsnych ludzi, żeby im uświadomić jak nieprzemyślany krok uczynili oboje. On, że nabył to zwierzę ona, że ten zakup zaaprobowała. I wiecie co mi Ciesielska na to? Ona mi mianowicie powiedziała, że jak się jej konik okoci, to mi jednego da! Słyszeliście coś podobnego? Zezłościłam się okropnie na takie gadanie i poszłam do domu. To znaczy nie całkiem od razu do domu. Zboczyłam odrobinę i spacerkiem ruszyłam w górę na skraj naszego fujareckiego lasku, w stronę gdzie Bezatowa ma swoją eksperymentalną ziemiankę. Ja moi kochani plotek nie lubię, ale nadmieniałam wam całkiem niedawno, że w związku z chęcią przemiany naszych Fujarek na zespół wsi agroturystycznych, mieliśmy zrobić plany co kto i jak. No, ale okazało się, że jak to wszędzie u nas prywata jednak i tutaj zwyciężyła. Każda baba i każdy chłop zaczął główkować na własne półkule mózgowe. No ,a potem zaczęli wprowadzać te pomysły w życie. Przynajmniej częściowo. Mówią, że każdy świeży pomysł trzeba przetestować. No i testują. Na ten przykład Bezatowa wspólnie z synami, synowymi oraz liczną gromadą wnuków wykopali pod lasem sporą ziemiankę, ogacili ją bardzo solidnie i teraz próbują w niej przechowywać różne własnoręcznie wykonane przez matkę i babkę produkty spożywcze. To znaczy na sam początek kupili gdzieś dwie, czy trzy mało używane pralki ”Franie” i klecą masło. Owijają je potem w liście chrzanu i układają na półkach w tej ich ziemiance. Jak mówią testują czas przydatności tego masła do spożycia. Na razie na własnej rodzinie.

Z kolei Karpy zajęli się hafciarstwem i szyciem „fujareckich bamboszy”. Ojciec zdobywa materiały, dzieciaki wycinają materiał według formy i robią śliczne ozdóbki, a matka siedzi od świtu do późnego wieczora przy rozklekotanym singerze i szyje. Mówi, że jak interes się rozkręci to kupi sobie maszynę elektryczna, a na razie ćwiczy żylaki podudzi rozciągając je na nożnym antycznym pedale.

Kondejowa weszła w spółkę z Sygitową i malują ręcznie pamiątkowe widokówki z „historycznych” miejsc Fujarek. Najlepiej to im według mojego oka wychodzi nasza topola i las od strony Fujarek Dolnych, zwłaszcza muchomory.

Z kolei Wojtasiakowa zgodnie z przysłowiem, że nie święci garnki lepią, kupiła gdzieś w sąsiednim powiecie koło garncarskie, a że glina u nas doskonałego wprost gatunku , to zaczęła na tym kole pamiątki kręcić. Do garnków i dwojaków to jej jeszcze daleko i będzie biedaczka musiała sporo ćwiczyć, ale na razie świetnie jej wychodzą plemienne maski afrykańskie. Wiem, bo widziałam na własne oczy.

Maliszewska z Karpińską robią na drutach szaliki z motywami ludowych instrumentów muzycznych, a Chojnacka dłubie coś na szydełku. Bezatowa szyje stroje regionalne dla lalek Barbie, a średni Pawłowski lata z aparatem po chałupach i pstryka fotki do naszego nowego folderu. Wybaczcie, ale tak się zapędziłam, że nawet nie wiem czemu tak to powiedziałam, jakbyśmy u nas w Fujarkach tych folderów nie wiem ile już mieli. A ten to tak po prawdzie pierwszy będzie.

Plotek to ja nie lubię , ale taki jakiś zapał i werwa w każdego z nas wlazł, że coraz bardziej wydaje mi się, ze nam ta agroturystyka wypali. Żeby tylko Dopierała przestał się bać tych pszczół, co to je razem z kolorowymi ulami strażacy postawili na południowym stoku Harmonijek, tuż koło nowej winnicy. A szczepy wina posadziliśmy tak na wszelki wypadek, bo a nuż się przyjmą ???? To by dopiero było!

Prawie jak z Małyszą by było. Ten to sposób na promocje wymyślił! Zamknął kilkanaście koni w ciemnawym zakątku pod starym młynem, gdzie rzadko kto chodzi, odkąd się tam Kurzaj zamiarował powiesić.

Ale o tym potem.

Małysza bowiem ma pomysł jak mało kto. Konie co tam w zagrodzeniu samiuśkie jak te palce będą, zdziczeją jak nic, gada on. A jak już tak solidnie dzikie będą, to Małysza je będzie ujeżdżał na oczach agroturystów. No i co wy na to?

A swoją drogą ciekawe jak sobie Ciesielska radę da, jak jej się ten konik okoci.