Obserwatorzy

piątek, 28 grudnia 2012

Do Siego 2013 Roku!

Wybaczcie mi, moi kochani ludkowie, że rzadko teraz piszę, ale postanowiłam zacząć oszczędzać, żeby sobie kupić jakiś lepszy sprzęcik.  Przecie technika w miejscu nie stoi i buciorami w kostkę brukową nie stuka, ale stale do przodu gna.
Laptop, co mi go wnuczek na 75 urodziny podarował był już przez jego dzieciaki używany, a i ja sporo już lat na nim do was wiadomości  wystukuję. 
Jak oszczędzam?
A mianowicie od Dnia Zadusznego co trzeci dzień korki w sionce wykręcam i przy świetle naftowej lampy wełnę zwijam. U Pawłowskiej kilka baranów, Ciesielska sobie dwie długowłose kozy kupiła, a teraz słyszę, że Karpy zagrodziły kawał pola pod lasem i zamierzają lamy sobie sprowadzić. Na mięso wprawdzie te lamy no, ale przy okazji sporo wełny z nich będzie.
Kondejowa z Bezatową wybudowały sporą szopę i tam z sierści zwierzęcej włóczkę produkują. No, a mnie do domu wrzeciona dwa wstawiły i ja im te wełnę skręcam.  A ponieważ  i moja matka i babka całe  zimowe wieczory na przędzeniu spędziły, to i ja mogę nawet po ciemku  tę  robotę zrobię  tak,  jak nikt w caluteńkich Fujarkach.
Plotek to jak wiecie nie lubię, ale jedno wam powiem, że co któraś z sąsiadek do mnie zajrzy to ona mi tej mojej chałturki zazdrości.  No, bo tak:  i parę groszy zarobię i na elektryce sporo zaoszczędzę. Bo świece moi kochani to ja sama se robię, a naftę do lampy  przynos mi za darmo najmłodsz bliźniaki  Dopierałów.
Dziś jest dzień z elektryką więc i do was wiadomość poślę i ciasto podpiernikowe  upiekę  na  Trzy Króle.
A Wam kochani życzę  na ten Nowy Rok:
  Niech w domu dużo dzieciaków się rodzi, bo to Europę i kraj nam odmłodzi.  Niech Tusk się nie leni, a Ziobro nie złości, zaś Miller niech leczy swoje stare kości.  Palikot do gara niech wrzuci głowiznę,  Kaczyński niech odda Polakom Ojczyznę.
Do Siego 2013 Roku!

niedziela, 11 listopada 2012

Antoni na gazie

Nie wiem czy wam kiedykolwiek opowiadałam o moim dalekim powinowatym z Koszelewa nieopodal Paździerzownicy.  Nie?
A to wszystko przez to, że jak wiecie czego jak czego, ale plotek to ja nie lubię i już.
Otóż stryjeczna babka mojej świętej  pamięci teściowej Praskowii była z domu Czyprak i urodziła się w Paździerzownicy, jeszcze w XIX wieku. Potem syn jej ożenił się z dziewczyną z  pobliskiego Koszelewa. Tam młodzi wykorzystując niemały  posag rudowłosej Kunegundy  pobudowali  wielgachną chałupę, obrośli w nielichą gromadkę dzieci i tak rozsiewali swoich ryszawych potomków po całej okolicy.
Teraz to już nie ma ani tej drewnianej chałupy, ani ryszowatości; domy tam teraz murowane, a potomkowie rozjechali się po świecie całym tak,  jak to w każdej większej rodzinie polskiej bywa.
A tak przy okazji to muszę wam wspomnieć, że jeden z prawnuków Praskowii co to na pamiątkę pierwszej komunii dostał od swojej chrzestnej niemiecką maszynę do szycia, najpierw w  zabawie, a potem w szkole tak się tego szycia wyuczył, że razem ze swoją starszą siostrą do stolicy Francji wyjechawszy, słynny teraz  już  w całej  połowie Europy salon mody  damskiej i dziecięcej na własność posiada.  I dlatego właśnie ja do dziś dnia  wszystkim chrzestnym rodzicom w Fujarkach do głów wkładam, że dzieciakom w podarunku warto takie coś ofiarować, co by ich mogło w przyszłości do majątku i sławy doprowadzić.
No i teraz po latach dowiedziałam się, że jeden z  potomków tamtych wspomnianych przeze mnie wyżej  Czypraków rozsławia imię swojej rodziny prowadząc w internecie blog.
Ale jaki!
No moi drodzy nic więcej wam nie powiem. Musicie tam sami zajrzeć.  Ja sama znalazłam adres do tego bloga przypadkiem, szukając przepisu na indycze wątróbki.
Może tylko jeszcze na koniec wam wspomnę, że ten Antoni pisze bardzo, ale to bardzo smacznie.
A tu macie jego adres, o :

               http://kuchnianagazie.blogspot.com/

Oj udał mi się ten mój daleki powinowaty, udał !

niedziela, 4 listopada 2012

"Bestyjka"

Przedwczoraj, jak wyszłam minutę wcześniej z wieczornego nabożeństwa za Zmarłych, tuż za mną wyszła z kościoła Karpina. No i tak razem szły my w stronę swoich domów. Ale nie za spokojnie, o nie! Otóż ta właśnie, wyżej wzmiankowana Karpina miała do mnie pretensje, że nie mam czasu, żeby z nia pogadać, a na ostatnim zebraniu kółka różańcowego nie zamieniłam z nią nawet pół słowa. Ma ona bowiem poważne kłopoty ze swoja „bestyjką“. A mianowicie środkowa córka Karpów dostała propozycję pracy w biurze poselskim jakiejś partii opozycyjnej. No i rodzice od miesiaca się głowią, czy dać jej na tę robotę swoje pozwoleństwo , czy nie. Bo to podobno zarobek dobry. Ale z drugiej strony daleko i dojeżdżać by trzeba pekaesem. Podobno z czasem miałaby szansę na słuzbową stancję i to nawet za darmo, ale to juz całkiem by dzieciaka od starych rodziców odseparowało. O męża na stanowisku to na mur by małej łatwiej w takiej pracy było, ale te miastowe chłopaki wcale, ale to wcale się Karpom nie podobają. No i wreszcie fakt bezsprzeczny, że zdjęcia Karpianki w gazecie partyjnej widziałyby całe Fujarki, ale z kolei strach przed przeciwnikami partyjnymi caluśką rodzinę paraliżuje. No i dlatego mnie jako obcej osobie Karpina swoje dylematy przedstawiła, licząc na moją mądrą radę. Owszem nie powiem, wielu radziłam i może nadal radzić jeszcze będę, ale jaka ja dla tej dziewuszyny obca? A kto jak maluśka na koklusz zapadła głowinę jej podnosił, żeby się dzieciaczyna nie zadusiła? A kto jak nie ja osy od jej lizaka na łące przy pasieniu krowiny odpędzał? A kto pokaleczone kolaniska pod własną studnią obmywał? Ja, ja i jeszcze raz ja. Plotek to ja nie lubię, ale słyszałam jak Ciesielska kiedyś do Kondejowej po cichu gadała, że jej, znaczy się Ciesielskiej to się wydaje, że cudze rady to były dobre w XX wieku, ale nie teraz. Teraz każdy musowo własnego serca i własnego rozumu słuchać musi i tyle. A tak naprawdę, to jak ja tu mogłabym rady dawać, podczas gdy Karpina córy nawet dokładnie się nie dopytała, w biurze jakiej partii miałaby ona tę  robotę dostać?

środa, 26 września 2012

Erneścik

Ale się zaniedbałam!
Myśleliście może, że już całkiem umarłam, co?  A tu nie . Może i nie najlepiej się czuję, ale żyć żyję , a  i prawnuczek mi się niedawno urodził. No i właśnie przez to oczekiwanie na prawnuka, a potem przez tę wpadkę, całkiem wypadłam z blogerskiego rytmu.
A wpadłam moi drodzy w taką euforię z okazji tych narodzin, że ani się nikomu nie śniło, ani nie marzyło, że można tak wpaść.
I tak jak dotąd z niepokojem wyczekiwałam tego 20 czy tam 21 grudnia i tego całego  końca naszego świata, tak teraz wcale o tym nie myślę i chęci do gadania o głupotach nie mam. I chociaż Ciesielska stale krąży wieczorami po Fujarkach i ludzi do swojej idei przekonuje, to ja jej w tym jej planie pomagać ani myślę.
Ja tam jak wiecie plotek nie lubię, ale o jednym powiedzieć wszystkim muszę. Bo to u nas tak się zdarzyło, że  Ciesielska z Kondejką, tak mocno sobie do serca ten koniec świata wzięły, że namawiają teraz wszystkich naszych sąsiadów i okolicznych mieszkańców Fujarek, żeby Wilię 2012, przenieść na 19 grudnia.
Tak się obie  boją, coby opłatek i prezenty im nie przepadły.
Na początku im sprzyjałam, nie zaprzeczam. Ale odkąd na świat zawitał Erneścik, to już mi przeszło.
A może to wszystko zmieni się na lepsze? Kto to wie.

środa, 25 lipca 2012

Placek z wiśniami

Do Pawłowskiej zjechali goście.
Z daleka.
Ale czy ona tak całkiem zadowolona z tych gości jest, to ja na ten przykład nie wiem, bo
ci goście przyjechali do Pawłowskiej w celu wyswatania.
A mianowicie syna swatać chcą z wyśrednią Pawłoszczanką, Wiktoryną. Syn tych przyjezdnych, znaczy się gości, mało samodzielny jest i nie za bardzo rezolutny, a dzieciaki Pawłowskiej jak powszechnie w całych Fujarkach wiadomym jest, wszędzie sobie radę dadzą. Więc Pawłowska dostałaby sporą kasę w posagu, ale niestety w całej tej sprawie niewielki szkopuł jest. Plotek to ja nie lubię, ale zapewne już wam o tym nie raz pisałam, że ta wyśrednia  na kocią łapę żyje z takim jednym co to całkiem nie stąd jest.
Niby te przyjezdne też obce, ale ich  ojc dobrze  znajomy z ojcem Wiktoryny , razem jedną falą we wojsku przed laty rządzili. A wiadomo, że dawniej wojsko, to jak druga rodzina, a może i  lepiej i bliżej ?
Mówiłam , że nie wiem czy Pawłowska zadowolona z gości, ale teraz to chyba wiem, że nie. Bo jak ją namawiałam,żeby ciasto jakieś do pieca wrzuciła, to ani słuchać nie chce. Nie i już.
Nie to nie.  No, ale mogłaby leniuch baba choć placek z wiśniami upiec, przecież to dziś jej,  imieniny, nieprawdaż?
No, ale to już jej sprawa jest.

piątek, 29 czerwca 2012

Bezślubne

Od jakiegoś czasu coraz mniej naszych parafian przychodzi na niedzielne msze. Dzieci owszem chrzczą, zmarłych grzebią z nabożeństwem, ale co do ślubów to już bywa różnie. Najmłodsza Pawłowskiej  Wiktoryna, ta co to pracuje w piekarni, wyprowadziła się tydzień temu do Fujarek Dolnych do średniego kuzyna Karpowej Filona, a znowu  mała Karpianka od roku żyje na kocią łapę z jakimś przyjezdnym żołnierzem.
Tylko patrzeć jak zaczną się u nas rodzić bezślubne dzieci.
Bezślubne.
Tak mi zwróciła uwagę Karpowa, jak jej powiedziałam, że może się niedługo spodziewać nieślubnych wnusiów.
Jak się zwał, tak się zwał, ale i tak na jedno wychodzi, że ślubu nie było i już. A ja tak lubię śluby! Nie powiem, chrzty i pogrzeby też lubię i żadnego nie opuszczę, bo to ciekawe popatrzeć jak rodzina dziecko do świątyni wprowadza; jaką ma maluch kapkę, świecę, no i  jak ludzie się poubierają i wyfiokują też.
Na pogrzebach znowu interesuje mnie czy rodzina czuje żal prawdziwy, czy udawany. Bo to niektóre zaraz na drugi dzień po pogrzebie do gminy po należne zasiłki lecą, albo  i do rejenta, żeby jak najszybciej majątek  na swoje nazwisko przepisać.
No, ale takiego prawdziwnego ślubu z welonem, kwiatami w ławkach i głowami prosto od fryzjera, to powiadam wam nic, a nic nie zastąpi! Taki  jeden ślub to więcej wart niż sześć chrztów i ze trzy pogrzeby.
E tam, e tam, ale co by
tu wam nie gadać, to jednak do tego wrócić muszę, że na mszy niedzielnej nie ma  na kogo popatrzeć i tyle.
Na ostatniej sumie to były
już tylko panie z kółka różańcowego i kilka sympatyków kobiet z koła gospodyń.
I co tu robić? 
Ano trzeba będzie znowu zrobić burzę mózgów i  wymyśleć  coś takiego, żeby się ludziom  w niedziele z łóżek wstać chciało i żeby znów mogli uczciwie datki na tace dawać.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Może ?

Przegraliśmy!
Na nic się zdało trenowanie, budowanie i szykowanie. Na nic. No i zbieranie kasy!  A przecież chodziło się od domu do domu, od chałupy do chałupy, od świronka do świronka. I każdy dawał ile mógł! A najbardziej to mi dzieciaków naszych żal. Ile toto się nabiegało, ile główek się przegrzało, żeby wymyśleć skąd tę kasiorkę brać. Zbierali złom, puszki, butelki i makulaturę. Robili występy i pokazy. Szukali sponsorów wśród znajomych i obcych, nawet za gminę jeździli, płacąc za bilety z własnego kieszonkowego. I nic.
No nie dało rady i tyle.
A przecież mogliby my wygrać, no nie? Choćby dla tej dzieciarni naszej, co to tyle czasu nadzieją żyła.
Ale nie.
No więc jak tak, to nasze koło gospodyń wiejskich w przyjacielskim porozumieniu z  przy parafialnym kółkiem  różańcowym zdecydowało, że w naszej wsi Fujarki, żadnego nowiuśkiego orlika stawiać nie będziemy i  już !
A pieniążki cośmy je wspólnym trudem i znojem na tamten cel zebrali przeznaczymy na jaką inną budowlę.
Może nową przykościelną salkę na spotkania dla mieszkańców, albo jakiś ponadwymiarowy pomnik naszego słynnego na cały kraj świątka???
Może se zbudujemy wieżę widokową nieopodal remizy, albo i uświetnimy kogoś znanego pięknym pomnikiem?  
Może jak na przykład ten odsłonięty ostatnio w Kałkowie-Godowie?

czwartek, 3 maja 2012

Plagiat

Jak nie pisałam, to nie pisałam, ale teraz taki mus przyszedł, że piszę.
Otóż moi kochani ta piosenka co to z nią  „Jarzębina“ wygrała  przyśpiewkę na Euro 2012 to oczywisty plagiat jest i tyle. A było to tak.
Szwagier Ciesielskiej, niejaki Ambroży z Fujarek Dolnych ma stryjecznego brata , który mieszka w Kocudzy. Mało, że on tam mieszka, ale jeszcze w dodatku ma tam całą rodzinę, a między innymi żonę i jej siedem sióstr. W różnym wieku te siostry i ta żona są, ale fakt faktem, że już nie takie najmłodsze. No i łońskiego roku, jak u nas był dzień strażaka to ta żona wzięła te wszystkie siostry i razem ze stryjecznym bratem szwagra Ciesielskiej przyjechała do naszych Fujarek. Niby, że na chrzściny jego wnuka przyjechali.
Ale teraz dopiero wyszło szydło z wora. I nie o żadne chrzściny  bynajmniej  im się rozchodziło, ale o nasze rdzenne, fujareckie melodie! Bo te wszystkie kobity należały właśnie do zespołu „Jarzębina.
Bo melodia, na którą one śpiewają tę swą piłkarską przyśpiewkę jest NASZA!  I tylko nasza.
No to teraz sami rozumiecie czemu ja wam o plagiacie gadam, no nie?
Ba! Nawet słynne teraz w całej Polsce  „ ko-ko“ też jest jest nasze! Bo u nas ta piosenka to wcale nie o piłce jest, tylko o czymś, a właściwie o kimś całkiem innym. Otóż  powstała ona wiele lat temu na urodziny poprzedniego komendanta naszej ochotniczej straży pożarnej, słynnego z szybkości i zwinności w całym naszym powiecie,  Konstantego Drożdżyka, który kończył  wówczas 80 lat. A w refrenie powtarzały się słowa następujące:
“ Koko, Koko  przetrzyj oko,
  spójrz wysoko Koko nasz;
   Komendancie stań na starcie,
  zawsze pierwsza nasza straż.“
No i sami widzicie, że wiem co gadam, prawda?
A dziś  w związku z tą nagle  zaistniałą sytuacją  zdecydowałam, że wieczorem zrobimy nadzwyczajne, wspólne  zebranie kółka różańcowego i  fujareckiego koła gospodyń wiejskich, na którym przedyskutujemy sprawę bojkotu Euro 2012 .
To znaczy zdecydujemy czy ów bojkot tylko w Fujarkach i okolicy będzie, czy też go rozszerzymy gdzie się tylko da.
Ale najpierw muszę skonsultować tę sprawę ze słynnym w gminie potomkiem komendanta  Drożdżyka, Szczepanem, który to od lat kilku pomieszkuje w domku na drzewie, razem ze swoją lunetą i wypatruje, czy przypadkiem nie zagraża nam tu żadna asteroida.
I mimo, że nie lubię plotek, to  jednak o Szczepanie wam napiszę, ale już kiedy indziej.

niedziela, 29 kwietnia 2012

Modlitwy

Czasami to tak se lubię popatrzeć na ludzi. Plotek to ja nie lubię, ale przecież wszyscy i tak wiedzą, że każdy człowiek jest inny, prawda?
Na ten przykład jak siedzę na swoim miejscu w kościele i odmówię  już wszystkie przeznaczone na ten dany dzień modlitwy, to wtedy zamykam książeczkę i patrzę sobie na ludzi. Na wszystkich nie. Na wszystkich naraz się nie da, bo msze jak wiadomo na różne godziny są i jedne ludzie jak na ten przykład ja wstają rano i idą do kościoła skoro świt. Żeby na czczo tak,  jak stara tradycja we Fujarkach nakazuje.   Inne ludziska znowuż pospać wolą, albo małe dzieci mają  to na późniejszą godzinę na mszę idą.
Dziś pogoda piękna to wstałam skoro świt i już po szóstej szłam sobie powolutku ścieżyną wzdłuż szosy i głośnego śpiewu ptaków,  podopiecznych Św. Franciszka,  jak to zazwyczaj wiosną bywa, słuchałam.
Widać słońce do wielu  fujareckich okien zajrzało, bo na tej pierwszej, porannej mszy sporo  dziś naszych ludzi się zeszło.
 A jak się modlili ....
Karpowa modli się szybko. Z książeczki. Kartki poślinionymi palcami przewraca i czyta tak, jakby pierwszy raz te książeczkę przed oczami miała.  Aż jej buraczkowe rumieńce na policzki wychodzą. Czasami wraca się o kilka kartek, potem kiwnie głową i dalej czyta. Szybko czyta i dużo, myślę nawet, że sporo więcej niż na daną mszę wyznaczone.  Bezatowa też modli się z książeczki, ale wolno. Wolniuśko. Czasem na chwilkę modlitewnik zamyka, oczy do kopuły kościoła wznosi, w bezruchu zastyga, żeby   po chwili  na powrót go otworzyć czytać.  A jak przypadkiem   jakiś  święty obrazek z książeczki jej wyleci, to go podnosi, całuje i na powrót między kartki chowa.
Szybilska to tylko na różańcu się modli. Wyłącznie. Ale książeczkę ma. Elegancką, czerwoną, z mięciusieńkiej safianowej skórki. Widać, że nie mało kosztowała. Może i dlatego Szybilska zawsze tę książeczkę do kościoła przynosi i przed sobą na ławce kładzie.
 Bo, żeby się z niej modlić to nie.
Ciesielska znowu to i z książeczki i z różańca korzysta. Ustami przy tym rusza raz bardzo szybko, to znowu wolniutko, wolniusieńko. I tak się przy tym  oblizuje się, jakby nie wiem jaki smakołyk w ustach  miała. Czasem to sobie myślę, że tylko tego brakuje,  żeby  przy tym modleniu jeszcze mlaskać zaczęła!
Kosewscy, i to oboje, ani książeczki ani różańca do modlitwy nie używają.  Wszystko z głowy. A i ustami nie ruszają. Jakby ktoś ich nie znał, to by pomyślał, że wcale się nie modlą, ale się  modlą. Wiem, bo sama ich o to jakieś piętnaście lat temu zapytałam. I powiedzieli , że oboje wszystkie modlitwy mają w mózgu zakodowane. Tak powiedzieli, to widać , że tak jest.  Nie mam powodów, żeby  im nie wierzyć.
Dopierałowa to całą mszę klęczy. Modli się, ręce ma złożone i klęczy. I to nie na klęczniku, ani na dywanie, o nie! Na gołym cemencie klęczy. Widać przez cały tydzień sporo nagrzeszyć musi, jak tak się modli, prawda? Nie żebym komuś grzechy liczyła, co to to nie, ale widzę,że jak spowiedź wielkanocna nadchodzi, to Dopierałowa najdłużej przy konfesjonale klęczy. Z całej naszej parafii najdłużej, to pewne!
A znowu moja sąsiadka Pawłowska, to chyba wcale się nie modli. Albo taka szybka. Za to wody święconej co to przy wejściu do kościółka w misie na ścianie wisi, zużywa co nie miara. Jakby w domu ani studni, ani wodociągu nie miała.  Nawet  nasza Wojtasiakowa jak widzi Pawłowską  przed kościołem, to kroku przyspiesza, żeby pierwsza mogła rękę  zamoczyć, bo potem to już tej wody może  zabraknąć. Tak to z tą Pawłowską  jest.
Jak już o Wojtasiakowej wspominam, to muszę jeszcze dodać, że ona jak tylko może siada od Pawłowskiej jak najdalej, bo ta zagląda  kobicinie przez ramię,  głośno śpiewa  prosto  do jej ucha i śpiewając, pluje na kartki nie swojej  książeczki do nabożeństwa.
A Kondejowa ? Ta, to przychodzi dopiero na sumę, bo śpi do jedenastej. Sama  to powiedziała i to w żadnej tajemnicy! Ot, tak głośno przy wszystkich na zebraniu koła gospodyń, odpowiedziała na cichuśkie zapytanie Ostachowiczowej.  I tyle. Na sumę to ja chodzę rzadko, więc nawet nie wiem, czy ta Kondejowa całą prawdę wtedy powiedziała , czy tylko pół.
Ja jak wiecie plotek nie lubię, ale i o innych naszych parafianach też wam w jakiejś wolnej chwili różności rozmaite opowiem.

środa, 4 kwietnia 2012

Media

Powiem wam, że dopiero niedawno doszłam do tego czym się na ten przykład różni nasze wiejskie, fujareckie koło gospodyń, od naszego kółka różańcowego.
Otóż w wierzbną niedzielę, a i jeszcze sporo, sporo przed, nasze koło gospodyń bardzo się, że tak powiem aktywizuje. Kobitki się razem zbierają w salce przy remizie i wiją palmy. Nie, żeby zaraz jakiś konkurs, albo i nawet nagrody. Co to to nie. Ale wieczory wtedy wesołe, bo to i piosenki różne podśpiewujemy, a to chłopina jakiś zajrzy i żartami sprośnymi z rękawa sypnie.
A jeśli się rozchodzi o kółko różańcowe, to nie powiem, też się zbieramy, ale nie wieczorem( bo czas już zajęty), tylko popołudniami. I też śpiewamy, ale poważne pieśni, wielkopostne. I nie siedzimy w remizie, ale idziemy do kościoła. A i o siedzeniu też wtedy mowy nie ma, bo trzeba kościół calutki po naszemu wysprzątać i ołtarz kwiatami ubrać, bo jeśli już o sam Grób Pański idzie, to to już nie my. To już proboszcz z wikarym , bibliotekarką i katechetką robi. My to tylko do czarnej roboty jesteśmy.
Ja jak wiecie plotek nie lubię, ale zauważyłam, że Bezatowa, to się ostatnio jakoś od nas odbijać zaczęła. Mówią , że teraz media ma w głowie! Podobno jakieś radio na Wielkanoc ma uruchomić, a i o telewizji gminnej zamyśla. Mnie co prawda o tym nie gadała, ale Pawłowskiej to i owszem. Z Karpową się tak jakby silniej zbliżyła i obie cały czas po wsi wieczorami latają, słupy i dachy nasze obadują i tak cicho do siebie szepczą, że nic się usłyszeć nie da!
Ale jakaś prawda musi w tym być, bo przecież nie tak dawno ciuchów całą siatkę sobie na bazarku w mieście nakupiła, a od tego czasu w niczym nowym nikt jej we Fujarkach nie widział.

Znaczy to, że na jakąś inną okazję te nową garderobę zbiera. Może nawet być, że i do tej gminnej telewizji, o jakiej się we wsi gada?
Kto wie?

piątek, 16 marca 2012

Ciotka "niewiadomoczyja"

Plotek to ja nie lubię, ale jak tak teraz mózg mi powoli odtaja po tej srogiej zimie, a znajome i nawet znajomi znoszą nowe i stare plotki z całej gminy, to ja w pełni doceniam te sąsiedzką pomoc.
No bo gdyby nie to to jakbym się dowiedziała, że w sklepie u naszej Róży będzie teraz dział z różnymi nowinkami technicznymi? I ze można tam będzie nabyć nawet masażer elektryczny? I to z podgrzewaczem ! Ale tak sobie myślę, że chyba jednak z tego zrezygnuję. Mam przecież zimą gorące kafle starego pieca z duchówką, a latem to mnie słonko podgrzeje. Niech się młodzi masażują elektrycznie, jak te tam palikoty jakieś.
Wspomniałam o znajomych, bo to jakieś pięć dni temu wpadł do mnie syn starych Nowaków Jeremiasz. Na ślub przyszedł prosić. Bo i po prawdzie to mi się to należało jak nikomu innemu. Jak tylko matka jego, Erazma, w połogu zległa, to ja pierwsza do ich domu pobiegłam, o matkę zadbałam, obiad ugotowałam, a i o północy ten czepek, w którym się chłopak urodził za stajnią zakopałam. Na szczęście.
Ażeby szczęście w chałupie na dłużej było to trzeba podkowę nad drzwiami wejściowymi, otworem do dołu zawiesić i pilnować , żeby rdza jej nie zeżarła, bo wtedy i szczęście dziurawe będzie. Tego to mnie jeszcze babka w dzieciństwie nauczyła. Pamiętam, że u nas jak któryś dzieciak końską podkowę na drodze znalazł, to czym prędzej ją chwytał i z krzykiem radości do chałupy leciał, żeby i całą swoją rodzinę ucieszyć. Nawet na plebanii nad gzymsem podkowa wisiała. Żółtą farbą pomalowana, a jakże!
Kiedyś, tak dawno, że już nikt z całych Fujarek tego nie pamięta na plebanii mieszkała stara ciotka rezydentka. Czyja to ciotka była, tego nawet ja nie wiem. No i ta właśnie „niewiadomoczyja“ lubiła sobie siadać koło gęsiego stawu. Ot tak, brała ze sobą zydelek , wychodziła z plebanii i szła ścieżyną, aż nad stawek. Tam siadała, wyjmowała z torby suche piętki chleba, moczyła je w w wodzie i kruszyła na kupkę. I dopiero jak już cały chleb wykruszyła to rzucała go gęsiom i kaczkom co po wodzie akurat pływały. Przeważnie był to drób Krupków i Dubaniewiczów, bo oni najbliżej stawów swoje chałupy mają. No i podobno oni nawet się poczuwali, bo jak święta szły to ciotka rezydentka dostawała od nich do ciasta po parę gęsich i kaczych jaj.
Sami widzicie moi drodzy, że dawniej to takie nieuświadomione ludzie byli jak nie przymierzając nowo narodzony osesek od Gizów. Teraz to u nas we wsi każde dziecko wie, że kacze jaja to salmonella jak się patrzy.
Jak malowana.

poniedziałek, 5 marca 2012

Szkoty

Zima latoś jak wiadomo mocno sroga była, a mimo to u Jandeczków dzieciątko się pojawiło. I to nawet nie rodzone chyba, bo po młodej Jandeczkowej ciąży , ani żadnego innego brzucha widać nie było. Chuda ta kobiecina jakby jej mąż na jedzenie pieniądze wydzielał. Na bociany za wcześnie, kapusta tylko europejska, więc ani chybi w mieście dzieciaka porwali i do nas, do Fujarek przywieźli. A znowuż Wojtasiakowa całą zimę uczyła Bezatową robótek ręcznych. I to nie tylko haftowania, szydełkowania i dziergania, ale nawet batikowania i filcowania! No i Bezatowa zamierza latem we wsi cepeliadę zorganizować, żeby na niej swoje dzieła wyeksponować. A może nawet nie daj Bóg na stałe jakiś sklep otworzyć u nas zechce? Kto ją tam wie? Choć wszystkim nam tu wiadomo, że Bezatowa to słomiany ogień. Onego czasu bardzo się zaangażowała w powstanie u nas fujareckiej telewizji. No i mimo, że sprawy całkiem daleko wtedy już zaszły, o małą przeszkodę wszystko się rypło i tyle. A poszło mianowicie o to, kto będzie w tej telewizji spikerował. Walka była ostra, ale jak się potem okazało... nierówna. Sołtys konkurs zarządził i mrowie ludzi sie na niego zgłosiło. Bo to i bliźniaczki Ciesielskiej i synowie Pawłowskiej, wnuk Wojtasiakowej, siostrzenica i kuzynka Kondejki. Nawet staremu Dopierale przed kamerą zasiąść się zachciało! Ale Bezatowa wtedy ze złości konkurs odwołała i zapowiedziała wszem i wobec, że tylko i wyłącznie ona godna jest być twarzą fujareckiej tiwi“. No to wówczas nasi ludzie zapowiedzieli, że nijakiego abonamentu jej płacić nie myślą. I byłoby może nawet na pyskówkach się nie skończyło, gdyby się nasz kochany proboszcz do sporu nie włączył i nie zapowiedział, że nie ma miejsca w naszej w gminie na aż dwie telewizje. Bo on, znaczy się nasz księżulo, od dawna zamiaruje telewizję parafialną otworzyć. I , że nawet nazwę już dla tej telewizji wymyślił.

TV Szczep Piastowy.

Aha, zapomniałam wam jeszcze donieść, że dziadek Sielczakowej żywota tej zimy dokonał . Tak po prawdzie mówiąc to i najwyższy czas mu było do przodków dołączyć. Dożył 112 urodzin i od wielu lat przy każdej okazji swoją śmierć wszystkim nam zapowiadał. Tylko, że nie wszystko po jego myśli poszło, bo zamknął oczy w najsilniejsze mrozy i z pogrzebem trzeba było do przesilenia czekać, a stary w trumnie za obórką na pochówek czekał. Sam. Tylko wierny pies Filip obok domowiny siedział i pilnował, żeby lisy się do ciała nie dobrały. A chytre te Sielczaki jak jakieś Szkoty! Z pogrzebem owszem czekali, ale z konselacją to już nie! Wiadomo, jak ludziska w mróz z chałup nosów nie wyściubiali, to i stypa taniej kosztowała. I chociaż ja jak wszystkim wiadomo plotek nie lubię, to jednak to wam powiem, że fujarecka społeczność tej durnowatej chytrości przez wiele lat Sielczakom nie zapomni. Oj, nie zapomni!

piątek, 24 lutego 2012

Zimowy katar

Wujeczna siostra zięcia Banasikowej, Leonora przyleciała do niej samolotem z Koszalina. Gada, że po tej ostrej zimie musowo odtajać jej trzeba. I to w odpowiednim towarzystwie ma się rozumieć.
Co ona durna o ostrej zimie wie, tego ja niestety nie wiem, a i wiedzieć nie chcę. Moja wioska Fujarki prez długi czas była odcięta od świata doczesnego i to nie tylko z powodu ostrej zimy, ale i z powodu wszystkich siedmiu egipskich plag.
Jakie to plagi? Ano różne i różniste, ale o tym to ja wam podrobno gadać nie będę, bo was lubię i takimi tam duperelami zanudzać was ani myślę.
Zima jak zima i tyle. A mróz jak diabli.
Amen.
A ja to tak już chyba od jakichś kilku nocy spać nie mogę. Z boku na bok na wyrku się przewracam, bo domyśleć się nie mogę czemu ta Leonora samolotem do nas lecieć musiała.
Widać kasy za dużo ma i tyle. Zamiast sobie w lumpeksie jakieś ładne sweterki pokupić, to ona sobie z areoplanu na nasze łąki i domy śniegiem pokryte popatrzeć chciała. Tak przynajmniej twierdzi jej przyjaciółka Fryderyka Chojnacka.
Ale co mnie one obie w końcu obchodzą ? Nic.
Plotek to ja nie lubię, ale tyle wam powiem, że Karpa do mnie wpadła zaraz jak tylko się dało odkopać moją chałupę spod śniegu. Gadała, że nowiny z okolicy zahibernowanym sąsiadkom roznosi. Nie powiem troszkę o naszych fujareckich bliźnich się od tej plotkary Karpiny dowiedziałam. A to, że Pawłowska uczy się makaron maszynowo wytwarzać, bo ma zamiar go sprzedawać a za zarobioną kasę dobudować piętro do starego domu. Borgowa poleciała do Rosji z zamiarem zakupu złota, bo zwyżkuje. Kondejowa z rodziną była w Austrii na nartach i wróciła calutka w gipsie. No nie na nartach to się stało niestety, tylko jak już za powrotem taksówką pod chałupę podjechali, to ta wysiadając tak się nieszczęśliwie na swoich nowiuśkich, zagranicznych szpilkach poślizgnęła, że ją dopiero na dole w Fujarkach Skrajnych odnaleziono.
Szybilska z Dopierałą ją podobno dogladają i w obrządku codziennym pomagają, ale nie za darmo bynajmniej, nie za darmo. Bądź co bądź Kondejowa spadek spory po stryjecznym szwagrze Kastorze Baranie jakieś kilka miesięcy temu odebrała, więc na razie ma czym zapłacić.
Z kolei Bezatowa pojechała do miasta po nici do haftowania . Jakieś dwa miesiące temu tam pojechała i do dziś nie wróciła. Ciesielska okna zaciemniła, trzy wielkie świece zapaliła i w szklaną swoją kulę zajrzała, ale nic. No nie całkiem nic, bo straż nasza miała okazję do sprawdzenia się w warunkach skrajnie zimowych. A przyczyną tego były owe trzy świece. Od nich to właśnie zasłony w oknach Ciesielskich sie zajęły i gdyby nie szybka interwencja samego komendanta straży, który jakimś zbiegiem okoliczności u Ciesielskich przy piecu siedziawszy wino porzeczkowe domowej roboty sączył, to....
Resztę nowości kiedy indziej wam opowiem, bo mnie czas do apteki gnać. Po syrop.
Karpina oprócz plotek obdarowała mnie katarem, a do niego szczodrą rączką suchy kaszel dorzuciła.