Jeszcze wam moi drodzy nie mówiłam o małej chałupince pod lasem, pamiętnej z tego, że w niej właśnie stara Cichoszowa, gdy ją mąż za kurzenie fajki z domu wygonił, stworzyła zwykłym, małym kozikiem jedyne dzieło swego życia - drewnianą rzeźbę świątka z lulką w garści (w mieście pewno zrobiono by tam izbę pamięci, ale nam do miasta daleko). Otóż, w tej właśnie chałupinie pomieszkuje Dyrektorka. A było to tak : tego samego roku, w którym przyszły na świat bliźniaki Barczaków, Jan Kordek był dwanaście dni na jakimsiść szkoleniu w samej stolicy. Jak on teraz tę szkolną reformę wprowadza, to co i raz na różne szkolenia uczęszczać musi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, jedzie, to i wraca, ale tym razem było inaczej. Tym razem Jan nie wrócił sam, ale z kobietą. Ja tam plotek nie lubię, ale gdy się ta wiadomość rozeszła, to we wszystkich trzech Fujarkach huczało jak w tartaku Żegoty Białobrzeskiego, kiedy zaczyna się okorowywanie pni stuletnich sosen. Każdy chciał wiedzieć co to za jedna, po co przyjechała. Tak, wiedzieć chciał każdy, ale dobrze poinformowanej osoby nie było ! Ludzie, takie coś zdarzyło się w Fujarkach pierwszy raz! Wyobraźcie tylko sobie : coś się dzieje, chcemy wiedzieć co, nie ma kogo spytać ! Ja jak wiecie plotek nie lubię, ale wcale mi się wtedy nie chciało chodzić na spotkania koła gospodyń. Bo i po co ? Przecież dobrze wiedziałam jak by to było; wszystkie wybałuszałyby na mnie oczyska, a ja co ? Musiałam wybierać: albo kompletna kompromitacja, albo łgarstwo. A ponieważ to akurat w poście było, wybrałam trzecie wyjście. Zachorowałam. Przypadłość była nie groźna, ale zaraźliwa. Okazuje się, że wybór był trafny, bo już po dwóch dniach to do mnie zaczęły dochodzić strzępy wiadomości . Po pierwsze okazało się, że przyjezdna nie była młoda, ba była sporo od Kordka starsza. Po drugie Jan bez żadnej krępacji, prosto z pekaesu zaprowadził ją do własnego domu, gdzie była akurat nie tylko jego żona i dzieci, ale i teściowa Klementyna. Po trzecie po obiedzie cała rodzina udała się na spacer w stronę zarośniętego sitowiem stawu, tego w pobliżu brzozowego lasu. Wszyscy mieszkańcy Fujarek mogli z daleka i z bliska obejrzeć sobie ową damulkę. A jak już ją sobie obejrzeli, to okazało się, że kobiecinka jest : niziutka, bo Kordkowi sięga do pachy; sympatyczna, bo odpowiedziała Maciaszowej "dzień dobry" i spokojna, bo jak wdepnęła w gęsie gówienko to ani nie krzyknęła, ani nawet się nie skrzywiła, tylko sobie tup, tup w trawkę odeszła i obcasy o nią wytarła. Takie i tym podobne opowiastki słyszałam przez kilka dni mojej niemocy. No i wtedy zdecydowałam, że czas wyzdrowieć, bo jeszcze trochę, a fujareckie dzieci tę miastową mamzelę o autografy zaczną prosić. Trzeba trafu, że pierwsze kroki do sklepu skierowałam, bo mi akurat liście laurowe wyszły. I kogo tam spotkałam, jak myślicie ? Paniusię od Kordków. Jeszcze wtedy nie wiedziałam kim ona jest. Od razu się najeżyłam, bo od początku wiedziałam, że nie będę jej lubić. Ale kobieta owa pierwsza do mnie zagadała, gdy przytrzymywała mi siatkę jak wkładałam do niej buraki (po co je kupowałam nie wiem, bo obrodziły mi tamtego roku jak nigdy), no i pochwaliła mój nowy sweter . Gdyby nie ten sweter! Co mnie głupią podkusiło, żeby go wtedy włożyć do dziś nie wiem. Jak sobie kupię jakiś ciuszek (a nie robię tego tak często jak bym chciała), to najpierw wkładam go w niedzielę, do kościoła, a tego dnia był wtorek, a może nawet piątek! I wyobraźcie sobie, że jej się właśnie ten mój żółto-zielony sweterek podobał, a podobał. No i jakoś tak zanim się obejrzałam, a okazało się, że ona jest całkiem, całkiem, a poza tym wydała mi się jakaś taka swoja, fujarecka, jakbym ją od dawna znała. I jak tylko spotkałyśmy się na naszym zebraniu, to od razu wyłożyłam babom swoje racje bez ogródek. Powiedziałam im, żeby nie czepiały się kobiety jak paproch do ślubnego garnituru, bo to nie po bożemu. Co z tego, że jej nie znamy? Czy któraś z nas zna osobiście Mela Gibsona ? Nie, a przecież jeszcze pół roku temu prawie wszystkie chciały, żeby nasze koło gospodyń nosiło jego imię. Wszystkie przysięgały, że go uwielbiają, i że mu dobrze patrzy z oczu. A jak co do czego doszło i trzeba było do człowieka list wysłać ( postanowiłyśmy, że wszystko ma być legalne jak nie przymierzając nasza zeszłoroczna blokada drogi ), to się okazało, że adresu nikt nie zna, nawet wspomniana już Klementyna Borkowska, która wynajmuje pokoje ludziom z wielkich miast i wie od nich takie różne ciekawostki, że czasem nawet słuchać wstyd! I jeszcze to wam moi drodzy powiem, że tak nawijałam, a nawijałam, żadnej do słowa dojść nie dając, że w końcu wszystkie przekonałam. Ale nie do końca! Wyobraźcie sobie, że ta nasza małomówna członkini, co to jak powie trzy zdania w tygodniu poprzedzającym adwent, to wyczerpie swój limit aż do przednówka, że właśnie ona doprowadzi do tego, że wszystkim babom naraz głos zabierze? Bo nagle Gryzelda Barczakowa, tym swoim cichym, ale wyrazistym głosem powiedziała wyraźnie, że Kordek pomoże tej tam kobiecie naprawić chałupinę pod lasem, w której ona w lecie będzie pomieszkiwać. A jak wszystkieśmy na raz zaniemówiły Gryzunia od niechcenia dodała, że ona jest Dyrektorką. Dyrektorka??? U nas, w stareńkiej chałupie nad stawem, latem pomieszkiwać będzie?! Od czego ona tą dyrektorką jest, to już moi drodzy nie takie ważne, grunt, że jakąś tam władzę gdzieś w wielkim świecie piastuje. Przyznam się wam, że nie od razu w to wszystko uwierzyłam. Bo powiedzcie sami widzicie kogoś, kto chodzi po wsi w wycieruchach i przydeptanych pepegach, wieczorami na pozieleniałym od mchu pniu padłego jawora siada i ruskie piosneczki nuci... i co? Wierzycie, że to Dyrektorka ? No widzicie ! Ja też nie od razu uwierzyłam, chciałam coś gadać, ale tylko gulgotałam cicho jak indyczki Safony Ciesielskiej. Ludzie! Toż każda bajka musi mieć swoje granice.
Cóż, ta jedna, jedyna widać nie miała !