Stale czytam i słucham, że dzieci nie mogą się stresować, że trzeba do nich ze spokojem i z miłością. I tak sobie myślę jak to bywało dawniej? Czy dawniej ludziska mniej dzieci kochali? Czy może nie wiedzieli co to stres? Założyłabym się, gdybym mogła, że moja matula w młodości to tego słowa wcale nie słyszała. Założyłabym się, ale nie ma już na tym świecie nikogo kto by ten zakład rozsądził i mi osobiście przytaknął.
Matula mnie kochała, owszem, to się wie i czuje; to się sercem własnym rozpoznaje, tak jak i na ten przykład złość, albo i nienawiść nawet.
Ale matula nie wiedziała co to stres, więc ja od dziecka słuchałam w jej wykonaniu dziwnych, strasznych często piosneczek (może se jeszcze przypomnę, to wam słowa napiszę!), przypowieści i baśni.
A jedna, ta najokrutniejsza, to szła jakoś tak.
Miała matka córeczkę. Kochała matka tę swoją córeczkę ponad życie i wszystko by jej dała co ma, nawet spod serca wyjmując . I wszystko by ta matka córeczce darowała, każdy zły postępek. Bo miłość wiele wybacza, zwłaszcza ta matczyna. Ale córeczka nie była dobrym dzieckiem. Nie słuchała swojej mamusi, stale żądała więcej i więcej. Na początku dogadywała tylko swojej rodzicielce, potem zaczęła na nią krzyczeć i pyskować straszliwie, aż wreszcie doszło do tego, że podniosła na swoją matulę rękę. A jest taka życiowa prawda, że kto raz zły czyn popełni i za niego ukaranym należycie nie zostanie, to będzie stale ten zły czyn powtarzał i powtarzał.
I tak biła córeczka swoją matusię, za każde słowo co się jej nie podobało, za nie takie stroje, niesłodkie jedzenie i takie różne inne drobne sprawy.
No, ale widać wszystko zło kres swój ma. Bo nagle, córeczka tej biednej mateczki zachorowała i umarła.
Pochowali ją na mogiłkach za miasteczkiem, a stęskniona matula co kilka dni do dziecięcia ze świeżym kwiatkiem biegła, żeby go na grobie wśród zielonej trawki, co miejsce pochówku zarosła, położyć.
I wyobraźcie sobie, jakie było zdumienie przepełnionej rozpaczą kobieciny, gdy pewnego dnia zobaczyła, że na grobie córeczki wzgórek mały się pokazał. Z początku matka myślała, że to za sprawą jej modłów krzew jakiś cudny na grobie córeczki wyrastać zaczął. Potem zobaczyła nagle, że wzgórek ów drga i rusza się. Kret, pomyślała kobiecinka i chciała zwierzątko z grobu dziecka usunąć. Ale gdy przyklękła i kopczyk ów patyczkiem rozgrzebała, oniemiała z trwogi!
Ujrzała otóż rączkę !!! Suchutką i zżółkłą już rączynę swego dziecięcia, która się do niej z mogiły wyciągała.
Biedna matka pobiegła pędem do wielebnego, żeby jej w tej niezwykłej sprawie pomógł.
Na próżno!
Ani kropienie wodą święconą, ani procesja z chorągwiami, ani modły codzienne nie pomogły! Na próżno matka nieszczęsną rączkę głębiej zakopać chciała, albo i za radą sąsiadów kamień spory na grób kładła. Rączka stale na nowo z grobu się wysuwała i ku matuli swej smutno kiwała. Osiwiała całkiem i zgięta wpół z tej niewyobrażalnej troski kobieta, przypomniała sobie wtedy, że na końcu wsi w małej chatce mieszka stara szeptucha.
I choć zdawało się, ze wiara spowoduje iż matka od tego zamiaru odstąpi, jednak wielkim bólem złamana zdecydowała się do szeptuchy po poradę pójść.
Szeptucha owa mądra nad podziw była i dużo wiedziała. Wiedziała też jaką była owa córka za życia. Przeto kazała ona matce solidną rzemienną dyscyplinę na jarmarku kupić, rzemienie owe w wodzie moczyć i co rano przed wschodem słońca, póki wieś cała śpi jeszcze na cmentarz biec. Tam, rękę owa nieszczęsną z grobu się wychyląjącą bić dyscypliną bez litości !
Aż do samego skutku!
Morze łez wylała nieszczęsna matka wypełniając to co jej mądra szeptucha nakazała. Ale po czasie dłuższym niż myślicie , rączka do mogiły się schowała, a na jej miejscu wyrosła i zakwitła biała róża.
I koniec.
Tyle mojego opowiadania, a baśń owa najprawdziwsza z prawdziwych jest i sporo starsza niż ja sama.
Teraz to już matki takich bajek dzieciakom nie opowiadają , bo i po co?
Teraz to mamy telewizję i japońskie kreskówki!