Obserwatorzy

sobota, 22 października 2011

Jesienne chłody

Domicela i Charlotta , bliźniaczki od Pawłowskiej wpadły do mnie po południu, akurat jak miałam porozkładane na łóżku duże, małe i maluśkie motki kolorowej włóczki. Bo ja w świronku mam taki wysoki kosz z wikliny z drewnianą klapą, a w nim właśnie trzymam takie resztki włóczek, te co z moich robótek z latami się zostawały. No i nie tylko moje, bo inne kobiety znając moje zamiłowania, też co nieco do tego kosza włożyły.
No i te dziewczyny jak tylko te kolorowe motki zobaczyły , zaraz rozświergotały się jak wróble na widok okruchów co to z Karpowej drożdżówki nocnej zostają.
Zaczęły je do siebie przykładać, przekładać, zamieniać miejscami i kolor z kolorem mieszać. Nawet powiem wam, ładne kombinacje im powychodziły! Ja tam plotek nie lubię, ale zawsze uważałam, że te bliźniaczki Pawłowskiej to ładniejsze niż mądrzejsze! Bo i gadały przy tym jak nakręcone, że ani jednego słowa mego słuchać, ani wtrącić nie pozwoliły. A to, że ponczo, a to że kardigan, a to że jakiejsiść getry śliczne z onej włóczki by były!
Młode jak to młode, pogadały, popiszczały, pośmiały się, aż wreszcie pokręciwszy kuperkami jak nie przymierzając zielononóżkie kokoszki Kondejowej przed zmierzchem jeszcze do domu pobiegły.
A ja, żeby troszkę prądu zaoszczędzić siadłam pod oknem i zaczęłam na drutach przybierać oczka na ściągaczka do nowych, ciepłych, zimowych majtochów. No bo niby to dopiero jesienne chłody, ale zimę już tylko patrzeć to i najwyższy czas o długaśnych, wełnianych majtkach pomyśleć. Czas moje panie, najwyższy czas!
No i przed grypą teraz właśnie warto zabezpieczyć się, dobrze wam radzę, a i linka do poczytania przy okazji załączam.

http://www.ziola.lap.pl/index.php/ziola-na-odpornosc-w-zimie

środa, 7 września 2011

Uśmiech

Wyszłam se spacerkiem do monopolowego. Po spirytusik.
Idę se tak i idę powolutku.
Nie ulicą, nie drogą i nie po chodniku. Ścieżyną, drożyną sobie idę i modlę sie żeby nikogo na swej drodze nie spotkać.
Nie żebym nie miała chęci na pogawędkę, bo plotek jak wiecie to ja nie lubię. Miałabym ja nawet i chęć na pogaduszki, ale nie wtedy jak po spirytusik szłam! Jeszcze by mnie kto za pijaczkę jakąś wziął. Ktoś obcy rzecz jasna, bo tak w ogóle to całe Fujarki wiedzą, że ja do tych mało pijących zaliczam się.
No, ale ktoś obcy? Strach pomyśleć!
I jak już koło pomalowanego na pomarańczowo płotu Sokalskich się przemykałam, patrzę...a tu jakiś sto metrów przede mną kobita jakaś stoi i cygaretkę se pali.
Nie dość, że OBCA to jeszcze jakby w moją stronę gały wytrzeszczała!
Rozejrzałam sie uważnie wokół, ale fakt faktem, że oprócz mojej osoby ani żywej duszy na tej ścieżynce, drożynce nie zobaczyłam., a to potwierdzało, że ona patrzyła NA MNIE!
Ale się we mnie zabuzowało! Ale nerwy mną zatelepały jak pustą bańka po mleku! Straszna wścieklica mnie dopadła! Bo to i więcej jak trzy czwarte drogi już przeszłam i nic, a teraz tu, ta nieznajoma baba oczy na mnie wybałuszać będzie?! A może jeszcze będzie chciała o coś zapytać? Albo tak bez jakiejś przyczyna zagadać zechce?
Czułam, że na przemian bladość i czerwoność do góry mi idzie (na twarz znaczy się). I gdy tak całkiem blisko tej baby się znalazłam i o mało co żebym już, już zaczęła w myślach życzyć jej samych złych rzeczy, to ona, ta właśnie kobieta, patrząc mi prosto w oczy ... UŚMIECHNĘŁA SIĘ!
Ani o nic nie zapytała, ani słowem nie zagadała, tylko się uśmiechnęła.
I tyle.
Ale mi się wstyd zrobiło! Ludzie kochaneee! Straszny wstyd. I nie będę wam więcej nic tłumaczyć, bo chyba nie ma po co, prawda?
p.s.
a spirytus kupowałam, żeby sobie te trzy naleweczki zrobić, zwłaszcza tę trzecią, na nadciśnienie.

http://wino.org.pl/content/view/164/105/

poniedziałek, 5 września 2011

Wałówka

Wczoraj po obiedzie wyszłam sobie przed furtkę, żeby popatrzeć na ludzi, którzy w każdą niedzielę o tej porze idą na przystanek autobusowy, żeby z wałówką od wsiowej rodziny wrócić do miejskiej pracy i miejskiego domu.
Idą tak te ludziska i idą; różnym rytmem idą. No bo jedne z dziećmi, a inne bez. Te co z dziećmi zawsze wolniej idą, bo i dzieciska krótsze nożyny mają, a i wałówka większa , to i ciąży bardziej. A taka wałówka musi im wystarczyć na cały tydzień!
A znowu te pojedyncze ludzie to później od swoich wychodzą, to i szybciej muszą iść. Żeby na pekaes zdążyć.
Jeśli zaś o wałówkę chodzi, to te single ( czy jakoś tak, podobnie) nie tylko mniej niosą, ale i inaczej! Chłopaki owszem paczki mają, ale już panny mniej. Może się wstydzą, że ich podejrzą miejscy sąsiedzi i burakami nazwą? A może wolą gotówkę i żarcie z ulicznych barów? Kto wie?
A ja bym się tam na ich miejscu będąc, to tymi wyzwiskami wcale nie przejmowała !
Przecie burak lepszy niż kartofel, no nie mam racji?!
Popatrz tu:
http://www.kafeteria.pl/ziu/obiekt.php?id_t=470

środa, 8 czerwca 2011

Aż do skutku.

Stale czytam i słucham, że dzieci nie mogą się stresować, że trzeba do nich ze spokojem i z miłością. I tak sobie myślę jak to bywało dawniej? Czy dawniej ludziska mniej dzieci kochali? Czy może nie wiedzieli co to stres? Założyłabym się, gdybym mogła, że moja matula w młodości to tego słowa wcale nie słyszała. Założyłabym się, ale nie ma już na tym świecie nikogo kto by ten zakład rozsądził i mi osobiście przytaknął.
Matula mnie kochała, owszem, to się wie i czuje; to się sercem własnym rozpoznaje, tak jak i na ten przykład złość, albo i nienawiść nawet.
Ale matula nie wiedziała co to stres, więc ja od dziecka słuchałam w jej wykonaniu dziwnych, strasznych często piosneczek (może se jeszcze przypomnę, to wam słowa napiszę!), przypowieści i baśni.
A jedna, ta najokrutniejsza, to szła jakoś tak.
Miała matka córeczkę. Kochała matka tę swoją córeczkę ponad życie i wszystko by jej dała co ma, nawet spod serca wyjmując . I wszystko by ta matka córeczce darowała, każdy zły postępek. Bo miłość wiele wybacza, zwłaszcza ta matczyna. Ale córeczka nie była dobrym dzieckiem. Nie słuchała swojej mamusi, stale żądała więcej i więcej. Na początku dogadywała tylko swojej rodzicielce, potem zaczęła na nią krzyczeć i pyskować straszliwie, aż wreszcie doszło do tego, że podniosła na swoją matulę rękę. A jest taka życiowa prawda, że kto raz zły czyn popełni i za niego ukaranym należycie nie zostanie, to będzie stale ten zły czyn powtarzał i powtarzał.
I tak biła córeczka swoją matusię, za każde słowo co się jej nie podobało, za nie takie stroje, niesłodkie jedzenie i takie różne inne drobne sprawy.
No, ale widać wszystko zło kres swój ma. Bo nagle, córeczka tej biednej mateczki zachorowała i umarła.
Pochowali ją na mogiłkach za miasteczkiem, a stęskniona matula co kilka dni do dziecięcia ze świeżym kwiatkiem biegła, żeby go na grobie wśród zielonej trawki, co miejsce pochówku zarosła, położyć.
I wyobraźcie sobie, jakie było zdumienie przepełnionej rozpaczą kobieciny, gdy pewnego dnia zobaczyła, że na grobie córeczki wzgórek mały się pokazał. Z początku matka myślała, że to za sprawą jej modłów krzew jakiś cudny na grobie córeczki wyrastać zaczął. Potem zobaczyła nagle, że wzgórek ów drga i rusza się. Kret, pomyślała kobiecinka i chciała zwierzątko z grobu dziecka usunąć. Ale gdy przyklękła i kopczyk ów patyczkiem rozgrzebała, oniemiała z trwogi!
Ujrzała otóż rączkę !!! Suchutką i zżółkłą już rączynę swego dziecięcia, która się do niej z mogiły wyciągała.
Biedna matka pobiegła pędem do wielebnego, żeby jej w tej niezwykłej sprawie pomógł.
Na próżno!
Ani kropienie wodą święconą, ani procesja z chorągwiami, ani modły codzienne nie pomogły! Na próżno matka nieszczęsną rączkę głębiej zakopać chciała, albo i za radą sąsiadów kamień spory na grób kładła. Rączka stale na nowo z grobu się wysuwała i ku matuli swej smutno kiwała. Osiwiała całkiem i zgięta wpół z tej niewyobrażalnej troski kobieta, przypomniała sobie wtedy, że na końcu wsi w małej chatce mieszka stara szeptucha.
I choć zdawało się, ze wiara spowoduje iż matka od tego zamiaru odstąpi, jednak wielkim bólem złamana zdecydowała się do szeptuchy po poradę pójść.
Szeptucha owa mądra nad podziw była i dużo wiedziała. Wiedziała też jaką była owa córka za życia. Przeto kazała ona matce solidną rzemienną dyscyplinę na jarmarku kupić, rzemienie owe w wodzie moczyć i co rano przed wschodem słońca, póki wieś cała śpi jeszcze na cmentarz biec. Tam, rękę owa nieszczęsną z grobu się wychyląjącą bić dyscypliną bez litości !
Aż do samego skutku!

Morze łez wylała nieszczęsna matka wypełniając to co jej mądra szeptucha nakazała. Ale po czasie dłuższym niż myślicie , rączka do mogiły się schowała, a na jej miejscu wyrosła i zakwitła biała róża.
I koniec.
Tyle mojego opowiadania, a baśń owa najprawdziwsza z prawdziwych jest i sporo starsza niż ja sama.
Teraz to już matki takich bajek dzieciakom nie opowiadają , bo i po co?
Teraz to mamy telewizję i japońskie kreskówki!

niedziela, 5 czerwca 2011

Nagle

Ale się porobiło!
Nie wiem, czy wam kiedykolwiek wspominałam, że Kosowscy mają we Francji kuzynkę . Nazywa się Marinette Szweda. A propos nazwiska, to ja miałam na Śląsku kuzynkę, tak samo się nazywającą, ale to było tak dawno temu, że nawet nie wiem czy ona żyje. Pewno umarła, bo u nich w rodzinie taki zwyczaj był, żeby się z tego świata młodo zabierać.
Otóż ta właśnie kuzynka ( nie moja, tylko Kosowskich!) przyleciała aeroplanem do kraju na Święto Dziękczynienia. Podobnież przyleciała, żeby Bogu podziękować za wszystko dobre co ją tam na tej zdziczałej obczyźnie spotkało.
Plotek to ja nie lubię, ale jak ja sobie tę Marinette na wieczornym nabożeństwie czerwcowym z lewa i z prawa obejrzałam, to mówię wam moi kochani, że nie bardzo za co jet dziękować. Przynajmniej na oko. Chude to to jakby się nie przymierzając na obozie przetrwania zgubiło i ze trzy lata samo na bagnach żyło, korzonkami torfu się żywiąc.
Za to nasza Ciesielska Bogu dziękować tyje równo i już coraz to bardziej okrągła tak, że nawet Borgową w tuszy wyprzedzać zaczyna. Od razu widać, że się Ciesielskim poprawia. Ostatnio ich stary z wózkiem pod sklep Róży podjechał i brał pięć kilo mąki i 6 bochenków chleba. A przecież ciasta nie piekli, boby mój wyczulony węch zaraz to wyczuł. Znaczy, że więcej żrą i tyle. Jak leciałam do magla, to syn naszej jasnowidzącej zaczepił mnie sam koło tej naszej suchej wierzby i powiedział, że mama na kilka tygodni do “wód“ jedzie, bo się jej nagle jasność widzenia pogorszyła. No i co wy na to?
Ale prawdę mówiąc to jasność Ciesielskiej by się nam teraz przydała, bo ludzie bardzo tej krwawej gorączki boją się, warzywa parzą i gotują, a Pawłowska rękawic nakupiła gumowych tyle, że jej do przyszłej pięciolatki wystarczy. Szybilska nawet truskawki w ogródku wrzątkiem polewa, a Bezatowa w masce na twarzy do autobusu wsiadała!
I to jeszcze wam powiem, że gdyby kuzynka Kosowskich nie z Francji, ale z Niemiec do nas przyleciała, to by ją moi krajanie z naszej wsi wykurzyli jak nic. Tacy więcej bojący się porobili.
Nagle.

piątek, 29 kwietnia 2011

Lody

Mówią, że święta, święta i po świętach, a u mnie w chałupie ozdóbek wielkanocnych moc. W każdym kątku po kurczątku, nie licząc stadka baranków i kopy jaj.
A propos baranków, a właściwie baranów, to wam powiem moi kochani, że całkiem niechcący okazało się, że ciotka Rezydentka, co to jak mówiono we wsi została porwana przez cyganów się odnalazła.
Niechcący, bo rodzina Ciesielskich nie chciała, żeby po wsi rozniosło się, że staruszka ma dość życia na wsi. Postanowiła bowiem, że ze swoją rodzoną rodziną już się była dosyć nażyła i teraz ma chęć bezprzytomną zamieszkać w mieście powiatowym u rodziny swego nieboszczyka męża. Ona sama, znaczy się owa ciotka, tę cygańska chustę podrzuciła na górce chałupy, żeby uwagę od swojej ucieczki odwrócić. Nie chciała chyba , żeby gadali o niej , że na starość coś jej się w głowie poprzestawiało. No, ale wszystkie te zabiegi na nic, bo ludzie stale o niczym innym nie gadają. Tak jakby ona nie od rodziny kochającej, ale co najmniej z więzienia Guantánamo zbiegła. Jak zapewne wiecie plotka wyleci wróblem, a wróci orłem, tak więc dziś rano usłyszałam od Pawłowskiej jakoby starucha na porwanym prześcieradle z okna swojej izdebki na dół się spuściła! A znowuż Karpa mówi, że ktoś z Radzimińskich widział ją z obcym, młodym chłopem w pekaesie do Zakopanego .
Ja tam plotek nie lubię, więc już od siebie nie dodam, co mi się osobiście widzi, że Rezydentkę rodzina jej nieboszczyka chce do goła z precjozów oczyścić, a potem babę na powrót do Fujarek podrzucą i tyle.
Ale nasz posterunkowy zły jak diabli. Już się biedakowi zdawało, że trupa w Fujarkach, albo okolicy znajdzie i tak poprowadzi sprawę morderstwa, że awans i premia go nie ominą.
A tu zamiast sprawy kryminalnej nadal musi kur Borgowej po wsi szukać i zagubione wnusie Bezatowej z lasu do domu doprowadzać.
Ja też smutnawa jestem.
Nie żebym ciotce Rezydentce śmierci życzyła, co to to nie, ale lubię jak coś ciekawego wokół mnie się dzieje.
Wszędzie jakiś rwetes, kłótnie i awantury. Nawet w sejmie tylko patrzeć jak się zaczną wyzywać od najgorszych i kułakami po gębach okładać.
A u nas nic. Cisza i spokój. Proboszcz z wójtem w domino grają, a w sklepie u ryżej Róży Rychlik lody się pokazały.
Znak, że lato idzie.

środa, 20 kwietnia 2011

Legia Cudzoziemska

W sobotę musiałam pilnie wyjechać do prawnuczki, bo jej syn chce się zaciągnąć do Legii Cudzoziemskiej. Jak nie ma potopu, pożaru ani ptasiej grypy to lata całe seniorka rodu może se sama żyć w tych swoich Fujarkach, ale jak tylko w rodzinie coś się dzieje i potrzeba kogoś walnąć autorytetem przez łeb, to wtedy o starej każdy se przypomni. Ba, nawet taksówkę na koszta nie bacząc wysyłają. Żeby szybciej. Jakby się paliło. No to pojechałam, co trzeba dzieciakowi powiedziałam, a rozum cały co to był ulotnił się; do łba chłopcu wepchnąwszy, do wioski swej na powrót taksówką zajechałam.
Nie było mnie zaledwie cztery dni, a tu w tych naszych Fujarkach nowiny, a nowiny!
Wyobraźcie wy sobie... Bezatowa radio założyła! Podobnież po cichu sieć rozwijała i rozwijała, a jak już wieś naszą i najbliższą jej okolicę tą siecią oplotła to wczoraj o siódmej trzydzieści tak huknęła, że ze trzy razy głośniej od tej naszej zepsutej strażackiej syreny.
Bezatowa do późna gra. Prawie do nocy.
Na razie nam się podoba. Same wolne, same kościelne kawałki puszcza, no bo to przecież Post Wielki ku Triduum siedmiomilowymi krokami zmierza. I ponoć zamiaruje transmisje z naszego kościoła w tych najważniejszych dniach na całą wioskę i okolice puszczać.
A niech tam puszcza.
Zobaczymy co dalej będzie. I jak będzie.
A znowuż Pawłowska po cichu mi powiedziała, że Ciesielska zakłada szkołę języków obcych w swojej dawnej obórce. Dopierała z Anglii wróciła i tak ponoć język angielski podciągnęła, ze Ciesielska ją na nauczycielkę z otwartymi rękami przyjęła. A i sama też tam uczyć będzie. W babie po przodkach krążą resztki kaszubskiej krwi, a że teraz na fali te różne gwary i narodowości, to liczy na to, że chętnych będzie miała całą kupę. No i ponoć Karpów mocno do płota przyciska, żeby śląską gwarę jak najszybciej wprowadzić, bo ją mocno spis powszechny w mediach krajowych zareklamował.
Są jeszcze i inne nowiny, że nasza Wojtasiakowa ornat dla proboszcza haftować skończyła, że się Kosowskim wnuk z dwoma zębami urodził, że Kondejowa ma pomysł taki, żeby niewielki browar u nas otworzyć, że na Wielkanoc mszę rezurekcyjną sam biskup odprawić zamiaruje.... I tak dalej i dalej.
Co będzie to będzie. Czas pokaże.
A jak Ciesielską przy sklepie godzinę temu zdybałam i o tę jej gwarę kaszubską spytałam, to wiecie co ona mi na to?
Ona mi na to tak: “ Jãzëk jak szëpla. To wicy jãzor jak jãzëk, ale za gwarą nie szlachùje dëcht nick“ .
Ja jak wiecie plotek nie lubię, ale teraz bez słowniczka to z naszą jasnowidzącą pogadać się nie da.
I tyle.

piątek, 15 kwietnia 2011

Firany

Karpowa na ogół to spokojna kobita jest. Ile razy jej chłop wymówki i awantury wszczynał, to ona cichuśko, spokojniuśko myk myk i zaraz, a to koszule mu przeprasuje, a to gumiaki z gnoju oczyści, a to kapuśniaku na wieprzowych nóżkach z listkiem bobkowym nagotuje.
Ale dziś Karpowa nie zdzierżyła. A wszystko przez Wojtasiakową , która to, jak co roku przed wierzbną niedzielą swoje słynne na całą wieś firanki uprać postanowiła. A te firanki moi kochani to ręcznie robione są w cudnej urody kiście winogron. Rzecz jasna, że na szydełku robione i oczywiście przez samą Wojtasiakową. Okna kobita wielkie ma, jak brama w stodole u Kondejów, więc i firany nie małe są. Jak wam doskonale wiadomo firany takie trzeba dobrze ukrochmalić, a następnie na specjalnie złożonej, drewnianej ramie akuratnie rozpiąć.
Ramy takie to już teraz nawet w naszym powiecie wartość muzealna jest, ale czego to we Fujarkach nie ma? No właśnie. Wszyściuchno jest. Co nam potrzeba rzecz jasna!
Ja jak wiecie plotek nie lubię, ale takie właśnie ramy, obok trzech kołowrotków, drewnianego woza i sochy po przodkach, trzyma w swoim świronku bratowa naszej Bezatowej Dezdemona Kosowska.
Od niej to właśnie Wojtasiakowa ramę pożyczyła i na środku polnej drogi rozstawiła, aby firanki nie tylko dobrze wyschły, ale żeby je słoneczko złote szarości pozimowej pozbawiło.
I na tę właśnie kratę Karpowa wpadła idąc po południu na plotki do Borgowej, która rano z Burczybasów wróciła, gdzie jeździła do protetyka, coby se na Wielkanoc nowy garnitur zębów białych jak śnieg zamówić.
Takiego dzikiego wycia, jak ten co go Karpa nadziawszy się na zabytkową ramę na całą wieś zrobiła, to nawet nasza syrena w straży pożarnej by nie dała rady zrobić. Oczywiście jak jeszcze całkiem sprawna była, bo teraz to tylko pohukuje jak zakatarzona sowa.
Wszystkie ludzie z chałup powylatali, a Karpa wyła, wyła i wyła.
Zresztą może jeszcze by wyła, ale ją stary Karpa do domu siłą zaciągnął z pomocą wikarego, co przypadkiem tamtędy przebiegał.
Ale o bieganiu wikarego to wam moi drodzy kiedy indziej opowiem.
A Karpowej, prócz sińca pod okiem, zwichniętego barku i dwóch złamanych żeber nic strasznego na szczęście się nie stało.
I to na dziś tyle.
Starczy z nawiązką.

piątek, 8 kwietnia 2011

Odciski

Nasz posterunkowy zakłócił przedwczoraj fujarecką sielankę, znaczy się coroczne wiosenne sprzątanie, wapnowanie i odświeżanie czego się tylko da.
A mianowicie chodził od chałupy do chałupy, od domu do domu i zbierał od wszystkich dorosłych fujarczan odciski palców. Podobnież w związku z porwaniem ciotki Rezydentki je zbierał. Mówił, że musi chodzić, chociaż ci z powiatu kazali mu ludzi na posterunek wzywać, ale wszystkim dobrze wiadomo, że w związku z przed wielkanocną krzątaniną, nikt, ale to nikt by się na te wezwania nie stawił, a i kary też by nakazać nie było jak. No bo jak to? Kara dla caluśkiej wioski. Ja tam plotek nie lubię, ale nasz posterunkowy swój rozum ma, a i posada jego u nas w Fujarkach nie ciężka jest. To i po co ona narażać się miał i wystawiać na śmiech tych z powiatu? No to więc łaził z tymi swoimi tuszami i innymi przyborami i odciski zbierał.
Palców znaczy się.
A jak już o odciskach gadam, to wam powiem, że na świeży, znaczy się młody jeszcze odcisk, to najlepszy czosnek jest. Miażdży się co wieczór jeden ząbek, na szmatkę go kładzie i na odcisk! I tak do skutku , aż się gada zmiękczy i wtedy on lekko zdjąć się da. Jak skórka ze sparzonego pomidora. Ale powtarzam na świeży, no bo na stary odcisk, schodzony i przydeptany, to już tylko albo żyletka, albo skalpel pomogą. Ja to mam w szufladce przedwojenną jeszcze brzytwę po moim rodzonym dziadku. I tą właśnie brzytwą kulasy swoje z odcisków oczyszczam.
Za to na kurzajki to jaskółcze ziele polecam. No ja na szczęście kurzajek nie mam, ale tak wam gadam, na wszelki wypadek, jakby któryś potrzebował.
No, a teraz idę ogórka kiszonego z beczułki wyjąć, bo na obiad dziś śledź w śmietanie z jabłkiem, cebulką i ogórkiem. Jak przed Wielkanocą to post, a jak post to w piątek mięsa nikt uczciwy do gęby nie weźmie i już!
A jak komu czosnku od odcisków zostanie to jak lubi, może do śledzia dodać, czemu nie.

piątek, 1 kwietnia 2011

Wieści

Dziś jako fujarecka rzeczniczka prasowa kilka wiadomości do przekazania ma wszystkim zaciekawionym.
Otóż po pierwsze: Kondejowa gada, że jak była w Australii to miała okazję dowiedzieć się, że tam ludziska skrzykują sie i tworzą takie sąsiedzkie oddziały pomocy i samopomocy. No i jak dziś rano idąc po śmietanę, spotkałyśmy się z nią koło sklepu, to zaczęłyśmy się domawiać, żeby i u nas w Fujarkach taki oddział zrobić. Właściwie, to co nam zależy? Mamy juz kółko różańcowe, koło gospodyń wiejskich, to i oddział samoobrony możemy mieć. A jakże ! Jak to w mieście gadają „ od przybytku głowa nie boli“ .Wieczorem więc zaraz po mszy, do proboszcza na plebanię poczłapię, żeby orientacje zdobyć, jak on na ten planowany przez nas oddział zapatruje się.

Sołtysa to my już o zdanie pytać nie będziemy, bo jego żona w obu naszych kołach działa. Do oddziału więc ją również wciągniemy i będzie po ustaleniach. Bez dwóch zdań.
Ja tam plotek nie lubię, ale zauważyłam, że ostatnio nasza Wendkowska lata często do wdowca po Serafinie. Mówi , że pomaga chłopu w przyzwaczajaniu się, do samotnego zycia! A mnie to się zdaje, że wręcz przeciwnie. Ale co tam , ja od plotek i pomówień z daleka się trzymam, nie jak inne kobiety, że o Pawłowskiej słowa nie wspomnę.
Po drugie: nasz posterunkowy wziął od Ciesielskich ową cygańską chustę, co to śladem w porwaniu była i do powiatu ją był zawiózł, tak więc sprawa ciotki rezydentki w toku nadal jest.
Po trzecie: do Borgowej synowa z piątką wnuków zjechała, mają ponoć zostać aż do Wielkanocy, a znowu u Kosowskich wesele się szykuje. Najmłodsza córkę Leopoldę za mąż wydają, za najstarszego bratanka Karpowej Klemensa, tego co kończy w Burczybasach kurs dla kominiarzy i dachoobserwatorów.
Ze smutnych wiadomości to mam tę jedną o śmierci naszego Augustyna, niech mu ziemia najlżejszą z lekkich będzie, bo chłopina był najlepszy ze wszystkich fujareckich chłopów i takeśmy się na kółku różańcowym z paniami dogadały, że co która na mogiłkach przypadkiem będzie to na grobie naszego Gucia zawsze świeczkę zapali.
Musowo.

środa, 30 marca 2011

A coście myśleli?

Plotek to ja nie lubię, ale i milczeć w sprawie ciotki Rezydentki nie zamierzam. Wczoraj jak się już całkiem ściemniło chyłkiem przyszła do mnie Dopierała, a tuż za nią zjawiły się Borgowa z Bezatową. Okazuje się, że będąc w maglu ze sporą ilością przed wielkanocnego prania spotkały tam bardzo zaaferowaną Pawłowską. Otóż ta właśnie Pawłowska zasiała w moich gościach zwątpienie, z którym przybyły do mnie.
Pawłowska ma ostatnio bóle jakieś i nie może po nocach spać. Łazi przeto od okna do okna, a jak się na nią nagle gorąc rzuci i pot chce ją zalać to zdarza się, że i na zewnątrz wyjdzie. Ot tak, gada, żeby ochłodzić się.

I jak gada Pawłowska, w noc po porwaniu ciotki Rezydentki też się na nią poty rzuciły i przed sionkę w nocy wyszła. I właśnie wtedy zobaczyła, że u Ciesielskich na dole światło pali się, jakby nikt nie zamierzał na elektryczności oszczędzać. A i na górce, tam gdzie ciotka mieszka światełko jakieś widziała. Ale ono mniejsze było, coś jakby latarka, albo nie daj Boże świeca z otwartym ogniem?!
Podeszła więc Pawłowska do płota, żeby z bliska dokładnie sprawę rozpatrzeć, ale , że niechcący po ciemku na przycupniętego na deklu kocura wlazła, o on rozpaczliwie miauczeć zaczął...sprawa się rypła. Bo u Ciesielskich zaraz i na dole i na górce światło zgasło i tyle było efektu Pawłowskiej obserwacji co i koguciego mleka w skopku.
To wszystko mi opowiedziawszy kobieciny się zawinęły i jak po cichu się u mnie zjawiły, tak i po cichu odeszły w ciemną noc.
Długo jeszcze nad tym myślałam, ale skoro tyle osób w sprawę się zaangażowało to i ja obojętna się na nią nie zostanę.
Inaczej postąpić nie mogę.

niedziela, 27 marca 2011

Ciotka Rezydentka

Nie wiem czy już wam kiedyś opowiadałam, że u Ciesielskich na górce mieszka jej ciotka Margareta. Nie mówiłam? A widzicie? Plotek to ja nie lubię. Otóż ta ciotka, którą Ciesielska nazywa "Rezydentką" nie jest jeszcze taka stara, ale chyba kiepsko jej było samej żyć, więc Ciesielski człowiek o gołębim sercu wyremontował mieszkanko na górce i tam zamieszkała ciotka . Od niedawna. Niby może na Ciesielskich liczyć, ale woli być oddzielnie, żeby jej bachory za uszami nie wrzeszczały i Ciesielski o latach spędzonych w wojsku w kółko jej nie opowiadał.
Otóż wyobraźcie wy sobie, że kilka dni temu owa ciotka Rezydentka została porwana. Ciekawi Was gdzie? U nas w Fujarkach, pomiędzy remizą a wejściem do sklepu Róży Rychlik. Kto? Nie wiadomo. Sprawcy założyli jej na głowę cygańską, czerwoną chustę z frędzlami w wielkie żółte róże na każdym rogu. I tyle. Więcej ciotka Margareta nie pamięta.
Po dwóch dniach kiedy nasz posterunkowy rwąc włosy z głowy szukał kobiety w każdej chałupie, a Ciesielscy powiększali grobowiec rodzinny na naszym ślicznym cmentarzu, ciotka się odnalazła. Siedziała otóż na jakimś starym, turystycznym krześle przed samym wejściem do kościoła. I taką na pół śpiącą znalazł był ową ciotkę nasz kościelny , gdy szedł dzwonić na poranną mszę. Nie myślcie, że wam coś więcej powiem, bo teraz to wiem tyle co i wy.
Jak powiedział mi w zaufaniu stróż fujareckiego prawa: śledztwo w sprawie trwa.

sobota, 12 marca 2011

Koniec świata.

Dziś koło południa Ciesielską mijałam w drodze do Wojtasiakowej. I wyobraźcie wy sobie, że Ciesielska oczy ma czerwone jak u królicy Domżalskich, wory pod oczami jak nie przymierzając we młynie Kosowskiego po żniwach. Więc ja jej się pytam, co się dzieje. I wiecie co mi odpowiedziała? Że do rana prawie siedziała przed kulą i przed telewizorem i raz patrzyła na ten nieszczęsny kraj, który wielkie trzęsienie ziemi nawiedziło, a raz znów do kuli, żeby zobaczyć co dalej z tym światem będzie. No i doszła kobiecinka do wniosku, że zbliża się ów koniec świata, co to jest zapowiadany przez najlepszych wróżbitów wszech czasów. I to jak mówi Ciesielska: wkrótce!
Po czym nasza wszechwiedząca poszła w swoja stronę, na pożegnanie informując mnie, że Kowalczyk zajęła drugie miejsce i że przegrała tylko o 0.02 sekundy .
Ja tam plotek nie lubię, ale powiem, że mną wstrząsa jak Ciesielska wprowadza mnie w wisielczy humor w samo południe w sobotę, jak przede mną perspektywa miłego wieczornego spotkania w kółku różańcowym, a na dodatek szykuje się nam ciepła i słoneczna niedziela.
Machnęłam więc tylko ręką i poszłam na herbatę z prądem do Wojtasiakowej, która opowiedziała mi o miłosnych perypetiach swego najstarszego, pokazała ornat, który sztyla nocami dla księdza z Burczybasów, dała przepis na placek bez cukru ( ale za to z kiszoną kapustą) i wzór na serwetkę do koszyczka ze święconką.
Niby do święconego jeszcze daleko, ale ja już taka szybka nie jestem jak dawniej. I będę ową serwetkę dziergać, aż do wierzbnej niedzieli. Postarzałam się przez te zimę jak nie przymierzając stara Cichoszka po chrzcinach prawnuka.
I to dopiero jest prawdziwy koniec świata.

poniedziałek, 7 marca 2011

Kwoka

Ja tam plotek nie lubię, ale wszystkim wiadomo, że Dopierała zawsze dbała o swoje dzieci, jak kwoka o kurczęta. A tu dziś rano, jak szłam na zebranie do szkoły w sprawie kamerowania, dowiedziałam się od Pawłowskiej, że to zebranie ma się odbyć właśnie z powodu Dopierałów. Otóż wyśredni syn starej Dopierałowej, ten co to szkołę kocha jak jeż żabę, oznajmił był swojej rodzicielce, że zaprzestaje nauk w naszym gimnazjum. A to mianowicie z powodu tych niezbyt dawno zainstalowanych w szkole kamer, które miały pomóc w zabezpieczeniu naszych dzieci i młodzieży przed ewentualnymi wybrykami i obcych i ich samych. Młodzian ów, stwierdził ni mniej ni więcej, że owe kamery zaburzają jego prywatność i zmuszają go do ciągłej, bezustannej samokontroli, a jest to jak powiedział niebezpieczne dla zdrowia psychicznego jego i jego szkolnych kolegów. Żaden z jego kolegów na zdrowie psychiczne na razie się nie skarżył. Ale Dalibor Dopierała? Jakie on ma prawo do narzekania, kiedy jak mówi dyrektor szkoły Kordek ostatni raz gościł w tej szkole pod koniec października? A wtedy jeszcze jak zauważył wychowawca klasy zaledwie planowano założenie kamer w szkole.
No i sprawa byłaby załatwiona. Byłaby owszem, ale może w innej rodzinie. Albowiem Dopierałowa pod koniec zebrania oznajmiła wszem i wobec, że nie odpuści i już. I że dziecka swojego krzywdzić nie da, bo nie po to go chowała i pielęgnowała przez prawie dwadzieścia jeden lat, żeby jakaś tam kamera mu życie złamała, albo przyszłość jasną zaciemniła. Zamierza pisać gdzie się da od rzecznika praw dziecka zaczynając, na rzeczniku praw obywatelskich kończąc. Na próżno Kondejowa usiłowała jej wytłumaczyć, że chłop już dawno wąsa podkręca i czas mu raczej do wojska dobrowolnie zaciągnąć się, a nie do szkoły z workiem na kapcie maszerować.
Borgowa wtrąciła, że widziała go wieczorem z jedną z córek Baranowej, za stara stajnią Kosowskiego. I że Dopierała, zamiast kupować synalkowi zeszyt do religii, powinna raczej myśleć za co mu kościół na wesele udekoruje. Bo, że on tę dziewuchę Baranów w końcu popsuje, to tego Borgowa jest pewna tak, jak tego, że cukier dojdzie przed wiosną do siedmiu złotych i dwudziestu groszy za kilogram.
Potem ludziska się pomału do domów rozeszli, zebranie zakończyło się bez wniosków na przyszłość.
Jedno jest prawie pewne: nikt w Fujarkach latoś konfitury własnego wyrobu w spiżarni na półce nie postawi i już.

czwartek, 3 marca 2011

Lustro weneckie

Ciesielska przeczytała mój ostatni wpis i twierdzi, że zobaczyła w swojej szklanej kuli ziemniaki po 5.05 zł. Nie wiem co powiedzieć, ale chyba jej nie wierzę. Ziemniaki już starawe, zwiędnięte i wyrośnięte chyba, że baba chce odstraszyć sąsiadów od sporządzania nocami zacieru? Wspominała coś niedawno jakeśmy razem ze sumy szły, że strasznie śmierdzi zacierem koło ziemianki Bezatowej. Zacier zacierem, ale żeby Bezatowa maczała w tym palce? No nie wiem. Zresztą kto tam te ich wszystkie tajemnice zna? Bo ja na pewno nie.
Ja tam plotek nie lubię, ale wszystkim wiadomo, że zima to najlepszy czas na zaglądanie w karty, lanie wosku i szukanie wczorajszego dnia w szklanej kuli. A ostatnio to nasza Ciesielska wspomniala Borgowej mimochodem, że bardzo, ale to bardzo by chciała zajrzeć w lustro pana Twardowskiego i jak Bóg pozwoli, to wybierze się samotrzeć na wycieczkę krajoznawczą do Węgrowa. Ciesielska samotrzeć?? Pewno będzie chciała zabrać ze sobą Dopierałę, której to daleka rodzina mieszka gdzieś tam pod Węgrowem w malutkiej wsi. Jak wszystkim mieszkańcom Fujarek wiadomo Ciesielska sama dalej niż do Burczybasów to się jeszcze nigdy nie zapuściła. A swoją drogą ciekawe co taka Ciesielska chciałaby w tym historycznym lustrze zobaczyć, przecież tam tylko brud, pajęczyny i zabobony średniowieczne!
Noooo chyba, że swoją własną gębusię jak jeszcze była piękna i młoda?

środa, 2 marca 2011

Co mi się nie podoba.

Stale piszę na tym blogu i piszę. O tym co się dzieje u nas w Fujarkach. Znacie niesamowite przewidywania Ciesielskiej i równie niesamowite, trójwymiarowe hafty Wojtasiakowej. Wiecie o czym myśli nocą Pawłowska i jakie konszachty mają ze sobą Borgowa z Bezatową. Ba! Znacie nawet ceny towarów ze sklepu Róży Rychlik ! Wiecie jaki kolor włosów zrobiła sobie ostatnio Karpa i że Kondejowa wróciła z Australii. Słyszeliście też, że Dopierała zamierza smażyć pączki i sprzedawać je pod kościołem w ruchomym kramiku, że Wędkowska na wiosnę będzie zarybiać stawy, Kosowski poleci samolotem byle gdzie, Szybilska zgubiła pod remizą pozłacany zegarek, a Chojnacka kupiła sobie od Domżalskiej radio w retro skrzynce. To wszystko już wiecie .

O nas mieszkańcach Fujarek. A my? Co my o was wiemy? Nic.

I to mi się właśnie nie podoba.

p.s. Róża twierdzi, że cukier będzie po 4.75 !!!!

niedziela, 13 lutego 2011

Zziębłam

Zmarzłam jak diabli (tfuj!), no to wpadłam się ogrzać na trochę . Jak pewno już wiecie od Pawłowskiej jestem w „prawie senatorim”. Od jakiegoś czasu mamy pikietę pod senatem RP. I piszę mamy, bo bynajmniej nie jestem sama. Z członkiniami koła gospodyń pikietujemy tam przeciwko dyskryminacji gejów i lesbijek w naszym powiecie, a finansuje nas, nasz własny gminny samorząd! Natomiast z paniami z kółka różańcowego pikietujemy w sprawie nieobnoszenia się lesbijek i gejów z ich skłonnościami w czasie procesji, świąt kościelnych i świąt państwowych. A finansuje nas nasz wikary , a to z takiego powodu, że wygrał w audiotele śliczne auto, spieniężył je i wydaje teraz kaskę na różne zbożne cele. No to jak już prawie wszystko wiecie to ja lecę wymoczyć kulasy w gorącej wodzie, bo strasznie zmarzłam czekając 321minut na autobus do Fujarek. I choć jak wiecie plotek to ja nie lubię, to jak odtajam, to może coś tu jeszcze dopiszę.

Albo i nie. Kto to wie?

piątek, 7 stycznia 2011

Dylemat

Ciesielska zagadała do mnie dziś rano w drzwiach remizy. Chodziło jej mniej więcej o to, że jak Trzy Króle miały w kalendarzu czarna kartkę, to było wiadomo jak to święto świętować. A mianowicie msza rano, albo wieczorem do wyboru, jakiś lepszy obiad, czasem przeddzień starsi ludzie pościli, co wiazało się z pamiatka Chrztu Pańskiego.
Ale dziś, jak w kalendarzu jest czerwona kartka i wszyscy, nawet sklepowa Róża siedza w chałupach, to między ranem i wieczorem zrobiło się jakoś dziwno i nudnawo. Pranie zrobione, czysto jest, resztki żarcia z Godów w komorze, więc co robić? No bo w większych miastach to zrozumiałe: parady, zabawy, sztuczne ognie. A u nas co? Żaden chłop nie chciał korony na łeb wsadzić i już . Gadaja ,że króle im się przejadły i wola iść na piwo.
I poszli.
A my kobiety nie mogłyśmy zdecydować czy zwołać zebranie koła gospodyń wiejskich i napiec ciastek różnego koloru i kształtu, czy też zrobić spotkanie koła różańcowego i omówić jaka wybrać formę pomocy dla naszych misjonarzy na wschodzie.
I w rezultacie żadnego zebrania nie było. Spotkania takoż nie.
Siedzielim w domach i ogladalim telewizje albo i nawet video. I tyle.
Zreszta...mamy cały rok, żeby cosik wymyśleć.
I da Bóg, że wymyślimy.
A swoja droga ciekawe co Ciesielska robiła z rana w tej naszej remizie?
p.s. zepsuło mi się a z ogonkiem na mojej klawiaturce, to i co mam robić?