Obserwatorzy

sobota, 20 listopada 2010

Dyplomacja

Zaraz po wieczornej mszy siadłam sobie spokojnie do późnej kolacji, a tu ktoś do drzwi stuka. A tak cicho, że pomyślałam , że mi się tylko wydaje , że ktoś stuka. Ale nie, to Pawłowska stukała. Chustkę miała głęboko na twarz naciągniętą i piskliwym głosem kazała przygasić światło. No to przygasiłam rzecz jasna i zaraz sobie pomyślałam, że pewno Pawłowska się przed kimś ukrywa i będzie chciała, żebym ja ja przechowała, albo co innego.
Plotek to ja nie lubię, ale powiem wam szczerze, że jeśli chodziłoby o jakąś zwykłą rzecz to pewno bym i Pawłowską przechowała. Chyba , żeby chodziło o morderstwo, no to wtedy nie. Za nic! Ale ludzie! Pawłowska i morderstwo??? Skądże! Borgowa, może i tak, Bezatowa... no kto wie, za Kondejową też bym dwóch groszy nie dała. A już najpewniej to albo Dopierała, albo Wojtasiakowa. Bo Ciesielska jak tak się zastanowić, to chyba prędzej by już coś podwędziła, nie?
Może i durnowato gadam moi drodzy, ale sytuacja wtedy taka była, niespodziewana, że nawet mnie przerosła.
Na szczęście dla mnie i moich pokręconych domysłów wszystko się niedługo potem wyjaśniło. Znaczy się, Pawłowska mi wyjaśniła.
Powiedziała, a właściwie konspiracyjnie wyszeptała mi do ucha, że jak nasze koło gospodyń spotkało się z wiadomym posłem, w wiadomym miejscu i wiadomej sprawie, to dla równowagi dobrze by było, żeby panie z koła różańcowego wybrały się teraz z wizytą do Torunia.
I to szybko!
Nooo, wiecie moi kochani? Ja dopiero wtedy odkryłam, że ta nasza Pawłowska to całkiem niegłupia baba jest. No i jaka z tej naszej babeczki doskonała dyplomatka!
Jak wszystkie Fujarczanki zresztą!

czwartek, 18 listopada 2010

Widzieliśta?

Widzieliśta nas na konwencji peo? Z panem Jerzym Fedorowiczem żeśmy się spotkały! Noooo, elegancko nas tam zawieźli , autokarem. Jeszcze do teraz się trzęsę z emocji! I telewizja nas rzecz jasna pokazywała i zdjęcia do gazet robili, daję słowo! Jejku już drugą noc spać nie mogę! I nie będę.
p.s. Jako koło gospodyń pojechalim, rzecz jasna!

środa, 17 listopada 2010

Żałuję!

Bezatowa poprosiła mnie, żebym wpadła do naszego wójta po maść na pypcia. Adam jej kogut dostał bowiem pypcia na języku, a jakiś czas temu pożyczyła wójtowi tę maść, ponieważ taka sama przypadłość zdarzyła się ciotecznej babce jego żony Eufrozyny. No, ale to wszystko nie ważne, ważne , że jak tam już do niego wpadłam, to się okazało, że on wyszedł na pół godzinki do Borgowej, obejrzeć jej nowy traktor i muszę te pół godzinki poczekać. Tak przynajmniej powiedziała cioteczna babka jego zony Eufrozyna i zaprosiła mnie na herbatę z cytrynę. No, a że staruszka latała po całym domu jak nakręcona zabawka, więc ja naturalnie latałam ze szklanka herbaty za nią, bo nie chciałam zostawać sama w pustym pokoju.

I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z tego, ze żałuję!

Żałuję , ze nie wystartowałam w wyborach samorządowych. Ludzie kochani! Żebyście wy zobaczyli to co ja zobaczyłam, to też byście żałowali. Wszyscy chcielibyście wygrać w wyborach! Bo takiego luksusu jaki zobaczyłam w domu naszego wójta to się na co dzień nie widzi ! O nie! Te meble, dywany, zastawy. Te kryształowe abażury i futrzane nakrycia na kanapach! Te obrazy na ścianach i biżuteria na stoliku w sypialni! Ludzie kochani! Ja chyba ze cztery noce spać nie będę mogła! A co będzie jak te cztery noce mina , to ja sama nie wiem. I komu mam o tym powiedzieć, skoro ja jak wiecie plotek nie lubię? No komu?


poniedziałek, 8 listopada 2010

Marcinowe menu

We czwartek po wieczornej mszy odbyłyśmy spotkanie kółka różańcowego. Miało być w sprawie wyborów, ale ponieważ u nas mamy tylko jednego kandydata, a jest to kandydat dokładnie przez proboszcza i wikarego sprawdzony, więc rozmowa zeszła na inne tematy. A mianowicie na takie, że podsumowałyśmy naszą fujarecką jesień, no i nasze przygotowania do kolejnej zimy. Dotychczasowe oczywiście. A więc: kto zmarł i czy pogrzeb był godny, kto się urodził i jakie imię na chrzcie świętym dostał, kto się z kim pokłócił, a kto może pogodził (daj Boże!), komu trzeba pomóc przed zimą, no i oczywiście kto tę pomoc dać może. No i okazało się, że nikt na szczęście tego padołu nie opuścił, choć kilka naszych parafianek od jakiegoś czasu solennie to obiecuje. Nikt się też nie narodził, no ale kilka mężatek brzuszki dumnie do przodu wypina, więc nadzieja na chrzty jest. Ja tam plotek nie lubię , ale to wam powiem, że u nas to chyba więcej jest takich co pomoc ofiarować drugiemu może, niż takich co by o tę pomoc ręką wyciągali. No, a potem to żeśmy troszkę o naszych braciach mniejszych pogadały, a i o tym , że pies naszego wikarego marną budę ma, więc mu mąż Karpy przed zima ją naprawi i ogaci. A potem jak to u nas na temat jesiennej i zimowej diety rozmowa zeszła. U Pawłowskiej np. w święto będzie na obiad barszcz ukraiński, u Ciesielskiej krupnik z wkładką, u Dopierały zupa baniowa, a u Karpy rosół i sztuka mięs z chrzanem. Tylko nasza Kondejowa samo drugie zrobi, bo jej naszedł smak na sine kluski z sosem grzybowym. Zapomniałabym o Borgowej, ona się bowiem nakazów reklamy trzyma i jak mówi starą tradycję będzie pielęgnować. Tak więc u Borgowej na świątecznym stole będzie gęsina. A u mnie… kapuśniak na wieprzowym żeberku. I tyle.

sobota, 6 listopada 2010

Zasmażka

We wtorek odbyłyśmy zebranie koła gospodyń. Miało być w sprawie wyborów, ale ponieważ u nas tylko mamy jednego kandydata, a jest to kandydat dokładnie sprawdzony, więc rozmowa zeszła na inny temat. A mianowicie na taki, że podsumowałyśmy nasze fu jareckie przygotowania do zimy. Dotychczasowe oczywiście. A więc: kapusta pokiszona, ogórki w stawkach zatopione, węgiel, jak kto potrzebował, to i ma. Nawet o psich budach pamiętalim i wszystkie zostały na zimę ogacone. Potem zeszło się na gadanie o chłopach, tzn. co na polach i w warzywnikach, w kopcach, komorach i w chłodniach. No, bo musicie wiedzieć, że u nas w Fujarkach są tacy co mają owoce w prawdziwych, elektrycznych przechowalniach. Ja tam plotek nie lubię , ale wam powiem, że kawał kasy na elektrykę trzeba mieć, żeby można było wiosna prawie świeżego championa zjeść. A jeśli o jedzeniu mówimy, to przypomniało mi się jak dzieckiem będąc lubiłam jak matula mi na śniadanie „zasmażkę” gotowała. Było to coś bardzo do budyniu podobnego, bo też na mleku, ale nie z torebki i nie z ziemniaczanej, a pszennej mąki, i albo się do tego dawało waniliowy cukier, albo łyżeczkę kakao. Bardzo to jedzenie lubiłam, tak bardzo, że już jako spora dziewczyna, jak mnie choroba zmuszała do leżenia w łóżku, to mamę o ugotowanie onej zasmażki prosiłam. A znowu z Ciesielską (mimo ze ona sporo ode mnie młodsza jest) to się zgadalim, że takie same jedzonko nam smakowało, a mianowicie zwykła bułka rwana na kawałki, mlekiem zalana i cukrem do smaku doprawiona. Dzieci moich sąsiadów jadały chleb polany herbacianą esencją i posypany cukrem, a mały braciszek mojej koleżanki jadł z apetytem białą bułkę ze smalcem i cukrem! Ja z wielkim sentymentem wspominam smak i zapach (!) żółtego cukru z buraków, którym lubiłam posypywać co tylko się dało. I wiecie co? Lat temu z dziesięć jeszcze można było taki żółtobrązowy, pachnący melasą buraczany cukier nabyć. Ale nie dziś. Dziś tylko z trzciny! Tak jakby u nas ta trzcina cukrowa wszystkie pola gęsto porastała. I jeszcze wam powiem , że ten trzcinowy cukier, to dla mnie zupełnie co innego i wcale mi nie smakuje. Może dlatego, że wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości zawsze najlepsze są i najpiękniejsze. No i najsmaczniejsze chyba? A wy co o tym myślicie?