Obserwatorzy

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Odwiedziny

Do sąsiedniej wioski Bałałajka, co to na wschód od naszych Fujarek, za rzeką Szałamają leży, przyjechała w odwiedziny daleka kuzynka ,czy tam może nawet znajoma Felicity Gilskiej, tej co to u nas we wsi jaja skupuje i potem je na targu w Okarynie Dużej, a czasem nawet w Organach Grzmiących z zyskiem sprzedaje.
Prawda! Toż wy chyba kiepsko w naszej topografii się rozeznajecie i muszę wam kiedy powoli na mapie regionu wszystkie nasze bliższe i dalsze obiekty przybliżyć. Oho! Bo tereny wokół nas rozległe i piękne są, że już o ich dźwięcznych nazwach nie wspomnę. Z czystej ma się rozumieć skromności.
Otóż ta wspomniana przeze mnie przyjezdna już na samym początku pobytu sporo zamieszania porobiła. No bo wyobraźcie sobie, nie opalała się nad Szałamają, choć tam i woda i piasek na brzegu czyste, jak nie przymierzając plecy anioła, ani nie zbierała nawet kurek w okolicznych lasach. Łaziła ona po okolicy i albo ludzi w sklepie zagadywała, albo dzieciakom cukierki rozdawała, albo do staruszków siedzących na ławeczkach przed domami się przysiadała. I gadała. I wypytywała. Ja tam jak wiecie plotek nie lubię, ale jak mi ktoś powiedział, że widział te Panią Jeżową w naszych Fujarkach Górnych, jak starego Karpa o cosik tam pytała i to co on gadał w zeszycie se zapisywała!
Oooo!
To już moi kochani nie tylko społeczna sprawa się stała, ale i moja prywatna. No bo kto jak nie ja w naszej wsi od kilkudziesięciu już lat nieprzerwanie mieszka? I kto na wszystko co dobrego i złego u nas się dzieje oko ma? Niechwalący się ja.
Więc; we środę, zaraz po śniadaniu, chusteczkę na głowie pięknie zawiązawszy i czółenka nowo zakupione na nogi wzuwszy, do Bałałajki poszłam. Pańskie oko konia tuczy nieprawdaż?
Teściowa Ostachowiczów, opowiadała nam kiedyś jak to za czasów jej młodości koni sporo na naszych terenach ludzie hodowali. Bo to i felczer do chorych i ksiądz do parafian dwukółkami jeździli, w polu traktorów wcale nie używali, a i do miasta furmanką się jeździło. Albo i saniami nawet , jak zima była. Mówiłam wam już chyba , że krajanie moi bardzo za zwierzyną są.

A teraz to już tylko gdzieniegdzie na polu jakiegoś gniadosza można napotkać. I to absolutnie nie do roboty ich hodują, ale tak od siebie, z sentymentu. Tak, żeby tradycja w narodzie nie umarła.
Moi rodzice tez klaczkę mieli. Jak pamiętam Marysia na nią wołalim, na pamiątkę szkapy. Naszej szkapy rzecz jasna. A dokładniej, to na pamiątkę autorki tej lektury.
Szkapy nie ma. Ani kozy też. Jedyne co mi osobiście z żywizny zostało to bury kocur. Wołam go Filon, na pamiątkę...Lenartowicza.

środa, 26 sierpnia 2009

Zmora

Zmora. No właśnie. Pora mi wracać do opowiadania o cudownym uzdrowieniu bitnego Karpa z choroby alkoholowej.
Jak już wam wspominałam Hortensja ze swoim Narcyzem żyli nad podziw zgodnie, a tak do siebie przywykli, że jedno bez drugiego samotrzeć wysiedzieć w chałupie nie mogło. Nawet jak on po gazetę to kiosku szedł, to ona na niego we furtce czekała i gdy wracał ręką mu machała, a potem zaraz do kuchni szła, żeby śniadanie szykować. A jak pranie robili to on przy sznurach stał i kolorowe klapki do bielizny z koszyczka żonce podawał. No i potem razem te niezliczone stosy bielizny i skarpet z jej codziennych prań, razem ze sznurów zbierali i do domu układać szli.
Tak, tak we Fujarkach, to nie jedyne takie małżeństwo (widać nasz klimat spokojności małżeńskiej sprzyja), no ale to to już nadzwyczajnie wzorcowe było. Nadzwyczajnie i na zawsze.
No więc, jak kiedyś sam, bez żonki, Narcyz Baran do miasta do urzędu się wybrał , a tam taksówka go na przejściu śmiertelnie potrąciła to i nikt u nas jakoś za specjalnie zdziwiony nie był. Wiadomo, sam był, bez Hortensji.
Co poniektóre tylko dziwiły się, bo im się wydawało, że z Hortensją i z Baranem to będzie jak u Kraszewskiego, i że śmierć weźmie ich oboje razem. Widać jednak komin u nich niedrożny, bo zabrała tylko jego.
Hortensja , bardzo mocno się wtedy podłamała, nie powiem.
A najbardziej to bolała nad tym, że w niebie, to nikt już o czystość i higienę jej małżonka tak jak ona dbał nie będzie.
Tak jej to w głowę weszło, że ani jeść , ani spać nie mogła. A więc którejś z kolei nocy (dobrych kilka dni po pochówku!), wzięła czyste skarpety i płócienny ręcznik i poszła na cmentarz. Tam spotkała się z Kalasantym, zięciem grabarza Dezyderiusza Ferenca, któremu sporą sumkę za pomoc fizyczną dała.
On to bowiem zgodził się grób rozkopać i trumnę otworzyć.
Ej.
Ludzie moje kochane!!! Dopiero jak Hortensja twarz i ręce męża z trupiego osadu przetarła..., dopiero jak mu na nogi czyste skarpety wzuła...! Dopiero wtedy pomiarkowała co się stało. Z mogiły wyskoczyła i nie bacząc na nic przez wertepy, groby i pomniki popędziła do wyjścia. No i jak się słusznie domyślacie, właśnie taką ją pijany Rufus Karp, w tę straszną noc na cmentarzu spotkał.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Folklor

Jeśli już o triumfie sie zgadało, to wam i to jeszcze powiem, że ja tam od wszelkich triumfów daleka jestem. Oj daleka. A tak prawdę powiedziawszy, to znalazłyby się powody i to nie jeden i nie kilka. Wiele.
Na ten przykład nie chwalący się wcale, nie ma we wsi naszej , a może i dalej nawet, takiej babiny co umiałaby ładniej i sprytniej niż ja wiązać chusteczkę na głowie. I obojętne jaka by ona była, czy tam mała, czy duża. I obojętne czy pod brodą, do tyłu, czy też składana. A nawet czy na przetłuszczone włosy czy tez na świeżo myte, to też obojętne. Bo to wydaje się , że to wszystko jedno i ze żadna sztuka, prawda? A nie!
Przyszła raz do mnie kuzynka Figlewicza z wnuczką, żeby małej chusteczkę na występ folklorystyczny ładnie zawiązać. Próbowała i ona i jej córka i sama Cichoszowa, ale matka dzieciaczynie świeżo głowinę wymyła i chustka nijak na czystych włosach się nie trzymała. A dzieciaczyna cała spłakana , główka prawie że podziurawiona, bo jej spinkami tę chuścinę na siłę przypinały. I tak, że do kowala po gwoździe nie poszły kwoki stare. A ja się zaraz odwinęłam raz, raz i myk chusteczka pięknie zawiązana i ani myśli spadać!
Teraz u nas to mało kto już niestety chusty nosić chce i umie. Każda, jedna przed drugą damę chce grać i kapelusze jak ta Bielicka, albo inna jaka artystka na głowę wciska. Co wam powiem, to wam powiem, że kapelusz to jak chustka, nie do każdej głowy pasuje i nie na każdą bezkarnie go wciskać można. Ja tam plotek nie lubię, ale jak na ten przykład żona aptekarza kapelutek malutki włoży to aż miło popatrzeć. A jak wdowa po piekarzu Erneście Pigule, Dolores wielki jak koło ratunkowe fioletowy kapilinder ze zwisająca z ronda gałęzią kwitnącej akacji na czubek głowy nasadzi i czarna gumkę pod brodę se strzeli, to....
No nie powiem. Chyba niektórym to się nawet ta Dolores podoba, ale mnie nie. Zwłaszcza po naszej ostatniej scysji w punkcie aptecznym.
A punkt apteczny to mamy dzięki bibliotekarce.
Nie powiem zaraz po wojnie, jak mała byłam to i apteka poniemiecka u nas była. A jakże! No i lekarstwa rozmaite ma się rozumieć też były, ale potem komuna aptekarce przed nosem palcem pomachała i tyleśmy ją we wsi widzieli. No i z każdą receptą czy to od felczera czy od nie daj boże lekarza , trzeba było do powiatu jeździć. Jeśli zaś się o felczerze zgadało, to on dawno na emeryturze i teraz czas spędza na cmentarnej ławeczce koło kaplicy i przewodzi stowarzyszeniu „dziadków kościelnych“. Ale kiedyś wielki mir w całym powiecie miał. I poszanowanie.
A naszej zielarki ojce to z kolei znachorską praktykę w okolicy uskuteczniali no i też ani się nikt nie skarżył, ani na próżno nie umierał. Nawet nieboszczyk ksiądz Michałowski ich porady zasięgał, zamiast po próżnicy do miasta jeździć i chabetę ojca sióstr Przyborkówien na darmo ochwacać.
A miał ów Eljasz konie w stajni jak malowane! Prawie same jabłkowite, tylko jeden niewielki konik polski, taki więcej ryszawo bury był. I za nim to dzieciaki z okolicy jak za słoniem z cyrku latały, ilekroć go stary Przyborek do rzeki wieczorem prowadził. A Fruzia i Norka, jak jeszcze dziewczynkami były, to tym koniom ogony i grzywy rozczesywały, a i warkocze z nich pletły. A teraz?
Same motory i taksówki we wsi, a w stodołach to nawet duch wałacha nie zarży.
I tyle folkloru zostało, co z tego mojego wiązania chustek.

sobota, 22 sierpnia 2009

Przewidująca?

No i się stało!
Ciesielska mówi, że to było do przewidzenia. Może było, może nie, ale już powyżej uszu mam biadolenia tej kobiciny. Cokolwiek i kiedykolwiek by się nie zdarzyło, w którychś Fujarkach ona zawsze przewidywała i przewiduje najstraszliwsze tego następstwa.
Tak samo było jakieś osiem lat temu jak narzeczona syna kowala, Saturnina Kondeja postanowiła zapisać się do wieczorowej szkoły tańca towarzyskiego. I wtedy Ciesielska powiedziała , że Dalida jak nic złamie na tych tańcach nogę. I wiecie co? Złamała.
Co prawda nie tak zaraz i nie na tańcach, bo dwa lata później, jak jechała z kuźni do córki Kondeja na panieński wieczór. No, ale jednak złamała tę nogę. Jeszcze potem jak wnuk naszej aptekarki kupował w kiosku coca colę, Ciesielska tak gderała, że chłopiec popsuje sobie zęby, jakby to ona miała płacić za leczenie. Co prawda nie popsuł, tylko wybił sobie górne jedynki, jak jeździł na desce po cokole pomnika Lenina. Lenina juz dawno nie ma , ale cokół stoi i czeka na następnego kandydata, a jego podstawa służy okolicznym dzieciakom za letnią ślizgawkę. Co by nie gadać to Ciesielska z jej wizjami znowu triumfowała na całe Fujarki.
Tym razem jednak sprawa była bardzo, ale to bardzo poważna. Okazało się , że karetka pogotowia zabrała Hortensję Baran do odległego o 129 kilometrów szpitala psychiatrycznego. Na obserwację. Że ją prędzej czy później wezmą, to było do przewidzenia, ale czemu stało się to właśnie później? Przecież incydent ze skarpetkami wydarzył się jakieś osiem miesięcy temu! A może nawet i dziewięć? Toż nawet dziecko zdążyłoby się urodzić! Ta nasza służba zdrowia to się spieszy tylko wtedy jak trzeba styropian na strajk głodowy rozkładać. Prawie cała, bo co jak co; ale ja osobiście nie dam ani złamanego słowa przeciw naszej Lutosławie powiedzieć. Taką położną jak Kozaryna to na rękach trzeba nosić i tyle. I wszyscy ją szanują i starzy i młodzi, a już osobliwie ci, których Bóg bliźniakami a i trojaczkami pobłogosławić raczył. No bo i z trojaczkami przyszło się jej zmierzyć, jak to jeszcze w stanie wojennym żona krawca Niteczki nagle bóle poczuła. A krawiec tak naprawdę to nie Niteczka, ale Benon Kosowski się nazywa, ale on taki biedaczysko chudzieńki jest, że go dzieci szkolne, po jakiejści tam lekturze tak przezwały, no i mu nieborakowi tak już pozostało.
Co jednak ma Ciesielska z jej wizjami do przypadku Hortensji? Chyba jedynie to, że Ramona zawsze krytykowała zamiłowanie Baranowej do prania w zagranicznych proszkach. Takich z zapachem na całe podwórze. Kiedyś nawet stojąc pod kioskiem ruchu wykrzyczała , że z tego jeszcze jakieś wielkie nieszczęście będzie. Nieszczęście jak nieszczęście, ale znakiem tego to mi się widzi, że Ciesielska znowu triumfować we wsi będzie!

środa, 19 sierpnia 2009

Przypadki

Zerknęłam rano w lustro i zastanawiam się czy by do fryzjerki naszej jutro z rana nie wyskoczyć. Święta nijakiego, ani kościelnego, ani państwowego nie ma, gorąc się z nieba leje i każdą plotkę w sekundę zabija. A u fryzjerki wiadomo, zawsze coś świeżego usłyszeć można, czego jeszcze nawet i w Fujarkach Mszalnych nie wiedzą. Ja tam plotek nie lubię, o tym każdy tu zaświadczyć może, ale posłuchać czegoś nowego? I to całkiem przypadkiem? Czemu nie. A jak już się o przypadkach zgadało, to jedną rzecz wam dopowiedzieć muszę.
Pamiętacie jak zagadnęłam tu kiedyś przypadkiem właśnie o Rufusie Karpiu, co to pić i bijać żonkę przestał, przez cudowne napotkanie „mary“ na naszym cmentarzu późną nocą?
Otóż i dziś wracam do tego właśnie wątku. A było to tak.
W Fujarkach Skrajnych żyła wdowa po kombatancie. Rentę miała niezłą, a że kombatant za życia rygor wojskowo-wojenny w chałupie utrzymywał, wiec po jego śmierci kobieta tchu w piersi nabrawszy , po świecie jeździć zaczęła, aby oszczędności męża wydawać godnie. I z jednej z takich wypraw w dalekie kraje Hortensja Morus męża nowego sobie przywiozła. Sąsiadki jej to nadziwić się nie mogły , że kobita niedawno co spod wielkiego ucisku się wyzwoliwszy, w nowy kierat zaprzęga się dobrowolnie. Dedukowały nawet, że to kwestia nawyku do jarzma w nowy związek ja popycha. A jednak okazało się , że żadna racji nie miała. Związek Hortensji z Narcyzem Baranem, okazał się nadzwyczaj udany. Oboje żyli se jak dwa kwiatki na rabatce, ona stale coś nowego gotowała i piekła, a on naprawiał i ulepszał to co ulepszyć i naprawić się dało. A na sznurze przed domkiem stale powiewały bieluteńkie koszule, kalesony i niezliczone ilości męskich skarpetek. Bo o czystość to Hortensja dbała nieprzyzwoicie dobrze, bywało, że i dwa prania dziennie wykończyć jej się udawało.
No i przez te właśnie nieszczęsne skarpetki legenda o zmorze cmentarnej w całym naszym powiecie się rozeszła jak nie przymierzając wirusy świńskiej grypy.
Resztę jutro , albo kiedyś tam wam opiszę , bo mnie przypadkiem Ciesielska przez okno właśnie nawołuje.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Po dziwnej znajomości

Każdy miastowy lubi se latem odpocząć na łonie. Tak i teraz było. No i wyobraźcie wy sobie, że na mnie tym razem padło. Taka jedna po dziwnej znajomości, przejazdem do mnie wpadła. Dlaczego dziwnej? A bo to było tak.
Wracając z wieczornej mszy weszłam przypadkiem do biblioteki, żeby sprawdzić, czy nic złego się tam nie dzieje. Ale nie działo się. Dzieciaki młodsze i starsze gazety se przeglądały, książki na półkach pomagały układać , a niektóre to siedziały przed komputerami i w internecie szuflowały. Stanęłam se za Beatrycze, średnią córką Dobrochny Zając i patrzę jak ona tymi paluszkami po klawiszkach przebiera i co i raz się zatrzyma i coś tam czyta uważnie , no to i ja zaczęłam se czytać za dziecka plecami. A tu moi kochani, same interesujące tematy. I o gotowaniu fasolki było i o kupowaniu mebli, różne takie ciekawe ciekawostki. No to poprosiłam małą żeby poczekała aż sobie tę stronkę do końca doczytam . A ona na to, że mi zaraz pokaże co i jak i że se sama będę mogła wybierać co mi tam ze świata potrzebne będzie. No i pokazała mi raz, drugi, a potem to już poleciało. A znowuż Zdobka odkryła raz przed moimi oczami czaty i pokoiki na pogadanki z ludźmi. I w tenże wlaśnie sposób poznałam Jolarwencję, kobitkę z kraju sąsiedniego, która tu do mnie do Fujarek na wypoczynek czasem znienacka wpada.
Nie powiem kobieta przyzwoita jest i czysta, no i religijna bardzo! Jak tu już u nas jest to do kościoła co wieczór biega. Mówi , że mądry i przystojny ksiądz i że dlatego właśnie wszystko, co on mówi to ona zrozumie dokładnie. I ze szczegółami. Nawet raz na herbatę ją nasz księżulo zaprosił. A to już jak wiadomo zaszczyt wielki. No bo popatrzcie sami, za każdym razem jak Joalarwencja do mnie do Fujarek przybywa , nie omieszka odwiedzić swojej ulubionej parafii w Łasku i tam ponoć dwa, albo trzy dni krzyżem leży. Póki jej nie przejdzie. Tak to i jest.
Żal tylko, że nie wszystkie moje znajome i kolegówny tak religijne są.
Oj wielki zal!

sobota, 8 sierpnia 2009

Panna po rozwodzie ?

Przed niedzielą, jak to przed niedzielą, każda kobita porządki robi. Więc i ja rada nie rada, wzięłam się za mycie okien, żeby ludzie do kościoła rankiem idący , jezyków sobie na mnie nie strzępili. Po próżnicy.
Aż, tu ledwie na stołek wlazłam i szmatkę z mikrofazy w czystej wodzie zamoczyłam...patrzę, a z naprzeciwka, od samej strony kościoła idzie żwawym krokiem nasz ksiądz, a obok niego młodsza córka Krępów, ta co za średniego Cebulaka, Domicjusza wyszła. Ona Domicela, on Domicjusz, tak się to dziewuszynie spodobało, że i nie wiele się zastanawiając, za mąż za niego poszła.Że to niby tak mialo być ciekawie i „interesująco“. No i było ciekawie. Całe stada fujarczańskich dzieciaków pod ich obejście się zbiegało, jak Cebulaki wieczorem za łby się brały. Bo Domek, po robocie nie do domu, ale do pabu na mocne trunki szedł. Że to teraz takie modne podobno, żeby się znać na alkoholach i każdy jeden z zawiązanymi oczami rozpoznać umieć. No i podobno on to potrafi, ale za to już dzieci swoich, to nie rozróżnia, o nie! Nawet ich imion nie pamięta, tak mu się mózg od tych mocnych trunków rozmiękczył. Więc Domicela go z chałupy na bruk wywaliła, a teraz naszego księdza nagabuje , bo koniecznie na rozwodzie kościelnym jej zależy.
Popatrzcie tylko co to się w tym świecie porobiło! Same durnoty i rozpasanie. Dawniej każdy chłop babę bijał regularnie i żadna nawet nie myślała o żadnym rozwodzie, a co dopiero o kościelnym ! Jak to teraz, tak ładnie w telewizorze mówią, czysta „sodomia i gomoria“
Mam nadzieję , że ksiądz się na te jej podstępne prośby nabrać nie da. I tak do końca to żadna z kobiet tu w naszym fujareckim kole gospodyń, nie wie o co tej Domce naprawdę chodzi? Czyżby koniecznie chciała za pannę z dziećmi uchodzić?
A nawet jakby, to przecież i tak pierwsza by nie była.

sobota, 1 sierpnia 2009

Sierp

A wiecie wy skąd pochodzi nazwa sierpnia? Jasne że wiecie. wcale nie od księżyca, jak myślą młodzi, miastowi na wieczornych randkach. U nas to jeszcze po chałupach można spotkać nieduże zakrzywione narzędzie z krótką drewnianą rączką. Dawniej to sierpem się żęłło zboże, a dziś? Niektórzy trzymają je dla ozdoby. A Stella Pawłowska, szwagierka Borgów z Burczybasów, to tym sierpem pokrzywę świeżą rżnie . I to nie tylko dla kurek, żeby zdrowsze jaja dla jej miastowych wnusiów niosły, ale i na zupę wiosenną , co zawsze mocy na przednówku ludziom dodawała. Dziewanna , nasza zielarka to te pokrzywę gołymi rękami zbiera i w przewiewnym , cienistym miejscu suszy. Kiedyś przed wieczorem, jak wracałam z lasku z kobiałeczką żółciusieńkich kurek, widzialam Johannese od Henszelów jak wiązką świeżych pokrzyw tłukła po gołych plecach swego wnusia Doriana. Ona gada , że to apetyt pobudza i posłuszeństwa dla starszych uczy. Może i tak? Ale mnie jak pamiętam nikt po plecach ani pokrzywą, ani ostem, ani inną zieleniną nigdy nie tłukł, a grzeczna jestem do dziś , jak nieprzymierzając córka anioła.
Celestyn Karpiński zawsze gadał o swojej siostrze Gracji, że jest grzeczna jak córka anioła. Ja tam plotek nie lubię, ale przecież każdy w Fujarkach wie, że ojciec ich stary Karp (bo stary tak właśnie miał na nazwisko), to był opój jakich mało i że po każdym piciu bijał żonkę swą Wenerę i dzieciaki regularnie. I biłby ich pewno, aż do swojej śmierci, gdyby nie czysty przypadek. Otóż wracał kiedyś ów Karp z popijawy przez cmentarz. Noc była widna, księżyc w pełni wisiał se nad mogiłkami, gdy nagle z naprzeciwka pojawiła się przed Celestynem mara ohydna . Cała utytłana , w poszarpanym i mokrym ubraniu i z połamanymi kawałkami wierzbowych gałązek w poczochranych włosach. A i na dodatek jęcząca. Chłop otrzeźwiał w jednej chwili i prędzej do domu dotarł, niżby ktokolwiek mógł się spodziewać. Co od tej mary wtedy usłyszał i co dokładnie wtedy widział tego nikt nie wie, ale co by nie gadać, od tamtej, nocy pić i bić przestał. I tylko tyle dobrego z tego było.
No bo reszta...., ale o tym opowiem kiedy indziej.