Pawłowska ma ostatnio bóle jakieś i nie może po nocach spać. Łazi przeto od okna do okna, a jak się na nią nagle gorąc rzuci i pot chce ją zalać to zdarza się, że i na zewnątrz wyjdzie. Ot tak, gada, żeby ochłodzić się.
I jak gada Pawłowska, w noc po porwaniu ciotki Rezydentki też się na nią poty rzuciły i przed sionkę w nocy wyszła. I właśnie wtedy zobaczyła, że u Ciesielskich na dole światło pali się, jakby nikt nie zamierzał na elektryczności oszczędzać. A i na górce, tam gdzie ciotka mieszka światełko jakieś widziała. Ale ono mniejsze było, coś jakby latarka, albo nie daj Boże świeca z otwartym ogniem?!
Podeszła więc Pawłowska do płota, żeby z bliska dokładnie sprawę rozpatrzeć, ale , że niechcący po ciemku na przycupniętego na deklu kocura wlazła, o on rozpaczliwie miauczeć zaczął...sprawa się rypła. Bo u Ciesielskich zaraz i na dole i na górce światło zgasło i tyle było efektu Pawłowskiej obserwacji co i koguciego mleka w skopku.
To wszystko mi opowiedziawszy kobieciny się zawinęły i jak po cichu się u mnie zjawiły, tak i po cichu odeszły w ciemną noc.
Długo jeszcze nad tym myślałam, ale skoro tyle osób w sprawę się zaangażowało to i ja obojętna się na nią nie zostanę.
Inaczej postąpić nie mogę.